Coś tu jest nie tak, czyli "Pod Cyprysami" Koryty
Niestety nie wystarczy sprawnie poprowadzić intrygę, wprawić w ruch zawadiaków spod ciemnej gwiazdy, wpuścić w zgniły moralnie świat przedstawiony bohatera, który lubi sobie wypić i wtykać nos w nie swoje sprawy, by stworzyć dobry czarny kryminał. Trzeba pamiętać, że mistrzowie konwencji noir to przede wszystkim świetni styliści. Język ich powieści nigdy nie jest przezroczysty, neutralny. Zawsze zabarwia go cynizm, wyszukane dosadne porównania, specyficzny stosunek do brudnej rzeczywistości. W dialogach krzyżują się arogancja, ironia, iskry złośliwości.
O tym wszystkim zapomniał chyba Michael Koryta, autor powieści "Pod Cyprysami." Ponoć popularny, nagradzany i kupowany. Jednak ciężko dopatrzyć się źródeł tej popularności, patrząc przez pryzmat tej akurat książki.
Jesteśmy w Ameryce. Lata 30. Czasy Wielkiego Kryzysu, który zmusza takich ludzi jak nasz bohater do szukania jakiejkolwiek pracy. Niestety, niczym w greckiej tragedii – bohater ma dobre intencje, a ściąga na siebie komplet niebezpieczeństw. Chcąc uciec od kłopotów, trafia do Krainy Coś-Tu-Jest-Nie-Tak, gdzie czekają na niego mnożące się zagrożenia - huragan, eksplodujące samochody, brutalni stróże prawa i przemytnicy... Teoretycznie wszystko się zgadza i brzmi zachęcająco.
Jednak autor stanął w zbyt szerokim rozkroku. Jedną nogą udeptuje twardy grunt, jakim jest powieść noir. Mamy duszną atmosferę wilgotnej Florydy. Skorumpowanych policjantów, urzędników i pospolitych gangsterów. Sporą dawkę obowiązkowej brutalności. Mamy wreszcie pokaleczonego przez życie głównego bohatera i piękną niejednoznaczną kobietę.
Niestety druga noga grzęźnie w mało oryginalnym pomyśle – bohater widzi w oczach bliźnich zbliżającą się do nich śmierć. Raz jest to dym kłębiący się w gałkach ocznych, innym razem z przerażeniem odkrywa, że otaczają go szkielety zamiast ludzi z krwi i kości. Tanie? Tanie.
Prawie jak noir |
Ta niczym nieusprawiedliwiona mieszanina konwencji dałaby się jakoś obronić, gdyby Koryta był lepszym stylistą. Jednak jego styl jest kostyczny, do bólu sprawozdawczy, obojętny na opisywane dramatyczne wydarzenia. Nie mamy błyskotliwych dialogów, nie mamy mięsistych porównań i „męskich” metafor. Mamy poprawnie napisaną i zachowawczą opowieść, która nawet smakuje, gdy zapomni się o wymuszonym wątku nadnaturalnym. „Pod Cyprysami” mogłoby być dużo lepszą książką, gdyby Koryta skupił się na budowaniu nastroju i ciemnej tonacji, zamiast udziwniać na siłę powieść pomysłami ze stajni Kinga lub Koontza.
Cóż, zapewne w Polsce Michaela Korytę czeka podobny los, co piosenkarzy country - w Stanach są gwiazdami i wypełniają regularnie największe sale koncertowe, u nas raz na rok amfiteatr w Mrągowie...
Komentarze
Prześlij komentarz