Palenie w oknie, czyli "Dwadzieścia osiem i pięć" Maura
Palące podmioty liryczne. Tak, w
czasach zakazu palenia w knajpach i ekskomuniki rzuconej przez medycynę na przemysł
tytoniowy, istnieją jeszcze tacy straceńcy, którzy w przestrzeni lirycznej
kopcą jak smoki i z dumą o tym opowiadają. Taki bohater poezji Marcina Świetlickiego
bez papierosa nie istnieje. To papieros go określa, podpiera, rzuca światło,
lokalizuje papierosem sens, stawia kropki żarzącym się tytoniem. To akt
wolności – palenie. A zasnuta dymem przestrzeń osobista zyskuje konkretne, choć
migotliwe granice.
Ja jednak nie poszedłbym na fajkę
z tym bohaterem. Źle czułbym się w towarzystwie kogoś, kto mógłby w przypływie
złego nastroju, nieprzysiadalności, dmuchnąć mi dymem prosto w twarz. Tak, tego
bym się właśnie spodziewał.
Natomiast nie miałbym nic
przeciwko nie-paleniu obok bohatera wierszy Piotra Maura, autora tomiku „Dwadzieścia
osiem i pięć.” W tym przypadku byłbym pewny, że palono by dyskretnie, od
niechcenia, trochę tak, jak się oddycha. Nie czyniąc z papierosa ani oręża,
gadżetu, tarczy lub znaku rozpoznawczego. Papieros to papieros, mówi podmiot
liryczny i zdaje się pytać:
- Idę zapalić. Idziesz ze mną?
Wiersze Piotra Maura tworzą
dziwnie swojską atmosferę. Swojską, bo możemy w tych kilkunastu tekstach niemal
z miejsca poczuć się proszonymi gośćmi. Najlepsze z nich przy pomocy bardzo
prostych środków poetyckich stają się zapisem fundamentalnych, budujących
tożsamość bohatera, wydarzeń. Rozkosznie pobrzmiewają opowieści o nagich
piersiach pielęgniarki szkolnej, które przypadkiem wypatrzył małoletni bohater.
Jednak (z narastającym niepokojem) czytamy również o rytuałach dorosłości,
jakie nieodmiennie łączą się ze starzeniem, śmiercią i pogrzebami najbliższych.
Tak nam Maur rozpina tematykę. Od
słodyczy i żaru dzieciństwa po wyciszone, celowo wygaszone obrazy dojrzałości.
To jednak nie wszystko – opisy młodości podszyte zostały gorzką świadomością
kogoś, kto młodość wspomina, więc frenetyczne reminiscencje natychmiast
zabarwia głuchym poczuciem straty, a konkretne obrazy z przeszłości stają się
zapowiedziami tego, co przyniosła reszta życia.
Reszta wypełniona głównie uważnym
katalogowaniem słabych sygnałów docierających ze świata lub w stronę świata
wysyłanych. Dużo jest ciszy w tych wierszach. Ciszy między najbliższymi sobie ludźmi,
którzy mijają się w drzwiach. Dużo
oczekiwania, wypatrywania, odprowadzania wzrokiem. Bez-myślenia. Czystej
obserwacji, bo Maur woli (i dobrze) świat widzialny, namacalny, dający oparcie
oczom i pamięci.
To znakomita książeczka, która
mimo kilku dość enigmatycznych lub przekombinowanych fragmentów, jako całość
brzmi bardzo dobrze. I mimo tego, że każdy w swoim życiu inne ścieżki wydeptuje,
nie gaśnie ani przez chwilę poczucie wspólnoty pomiędzy nami a tym cichym
palącym papierosy człowiekiem gapiącym się w przestrzeń.
Gdy jestem w "nastroju nieprzysiadalnym" palę równie dużo co zazwyczaj, ale nigdy nie dmucham dymem w inną osobę. To szczyt chamstwa. A palę tak jak się oddycha. Papieros teraz nabrał symbolu wolności, jak wszystko co zakazane czy ograniczane, a tak szczerze to zwykły i dość kłopotliwy nałóg. Co do książki - nie wiem, co z nią uczynić, za to recenzja świetna.
OdpowiedzUsuńPrzy okazji dotknęliśmy tego, czym powinna charakteryzować się recenzja. Moim zdaniem, oczywiście.
UsuńJa nie palę papierosów, ale mam na ich temat, dość typowy temat przecież, określone zdanie. Ty też masz jakieś zdanie. I jeżeli nawet nie pogadamy sobie o tych dobrych wierszach, to sobie przynajmniej "na papierosa" wyskoczymy.
Dzięki za komentarz.
pzdr
Moi bohaterowie tez palą. Jakoś to lubię. A takie recenzje uwielbiam - przefiltrowane przez zmysły recenzenta. Zwłaszcza, gdy trochę Go już znam :)
OdpowiedzUsuń