Ssący dołek, czyli "Trzęsawisko II" Smitha
Wbrew trendom obowiązującym w książkowej blogosferze, nie czytam ani nowości wydawniczych (no chyba że mnie ktoś o to zmolestuje), ani książek kultowych, ani klasyków, ani niczego, co by mnie odepchnęło po kilku pierwszych stronach, choćby wszystkie Noble, Pulitzery i Nike zdobyło.
Czytam sobie znienawidzonego, a przynajmniej pogardzanego przez oświeconych odbiorców, Guya N. Smitha, klasyka pulpowego taniego horroru. Książki Smitha można z łatwością dostać na każdym portalu aukcyjnym, swoich kilka egzemplarzy kupiłem za około minus 5 złotych. To znaczy sprzedający zapłacił mi, bym je od niego zabrał...
No więc wziąłem drugą część "Trzęsawiska", znajomość pierwszego tomu tej wstrząsającej opowieści nie okazała się wymagana. Wszystko zrozumiałem, chociaż Smith ukrył cały sens opowieści w potokach krwi, bebechów, płynów ustrojowych i innych tego typu ciekawostek.
Tytułowe trzęsawisko to tak naprawdę spore oczko wodne ukryte na terenie żwirowiska będącego terenem przygotowywanym pod budowę osiedla mieszkaniowego. Legenda głosi, że na terenie wykupionym przez pazernego dewelopera żyła banda ponurych Cyganów, którzy jakieś nieludzkie brewerie wyczyniali.
Echa tych wydarzeń odnajdujemy w omawianej książce. Piekielne bajoro w samym środku teren przeznaczonego pod zabudowę przyciąga przeróżnych osobników i nawet nudnego jak flaki z olejem księgowego jest w stanie przeistoczyć w zboczeńca i psychopatycznego mordercę. Stary dobry Smith powtarza więc swój popisowy numer - niewinnych, banalnych, szarych obywateli zaraża złem, a to zatacza coraz szersze kręgi zmuszając ludzi do tego, by okaleczali siebie i bliźnich, gwałcili, wypruwali wnętrzności...
W sumie niewiele więcej znajdziemy w "Trzęsawisku" - czekają nas orgie sadyzmu, niedającego się niczym uzasadnić erotyzmu opisanego zgodnie z regułami pulpowej literatury (komuś coś tam pulsuje w okolicach krocza i tak dalej...), dziwaczne rozwiązania, do których Smith zatrudnia duchy, demony i bogowie wiedzą co tam jeszcze.
Całą książeczkę można przeczytać w czasie oczekiwania na zabieg dentystyczny (czekając na wizytę u specjalisty "na NFZ" uda nam się spokojnie "Wojnę i pokój" zaliczyć...), a potem wyrzucić lub podesłać "znanemu blogerowi książkowemu" w ramach niewinnego sabotażu.
Najlepszą rzeczą, jaką można powiedzieć o tej książce, jest niewątpliwie tłumaczenie tytułu. Oryginał brzmi "The sucking pit", czyli "Ssący dołek". Przyznacie, że brzmi to intrygująco i niemal zajeżdża perwersyjną erotyką, ale mniejsza o moje prywatne obsesje...
Popatrzcie jeszcze na okładkę zachodniego wydania. To rzadka okazja, bym znalazł na jednym obrazku wszystko, co mnie w literaturze pociąga:
Tytułowe trzęsawisko to tak naprawdę spore oczko wodne ukryte na terenie żwirowiska będącego terenem przygotowywanym pod budowę osiedla mieszkaniowego. Legenda głosi, że na terenie wykupionym przez pazernego dewelopera żyła banda ponurych Cyganów, którzy jakieś nieludzkie brewerie wyczyniali.
Echa tych wydarzeń odnajdujemy w omawianej książce. Piekielne bajoro w samym środku teren przeznaczonego pod zabudowę przyciąga przeróżnych osobników i nawet nudnego jak flaki z olejem księgowego jest w stanie przeistoczyć w zboczeńca i psychopatycznego mordercę. Stary dobry Smith powtarza więc swój popisowy numer - niewinnych, banalnych, szarych obywateli zaraża złem, a to zatacza coraz szersze kręgi zmuszając ludzi do tego, by okaleczali siebie i bliźnich, gwałcili, wypruwali wnętrzności...
W sumie niewiele więcej znajdziemy w "Trzęsawisku" - czekają nas orgie sadyzmu, niedającego się niczym uzasadnić erotyzmu opisanego zgodnie z regułami pulpowej literatury (komuś coś tam pulsuje w okolicach krocza i tak dalej...), dziwaczne rozwiązania, do których Smith zatrudnia duchy, demony i bogowie wiedzą co tam jeszcze.
Całą książeczkę można przeczytać w czasie oczekiwania na zabieg dentystyczny (czekając na wizytę u specjalisty "na NFZ" uda nam się spokojnie "Wojnę i pokój" zaliczyć...), a potem wyrzucić lub podesłać "znanemu blogerowi książkowemu" w ramach niewinnego sabotażu.
Najlepszą rzeczą, jaką można powiedzieć o tej książce, jest niewątpliwie tłumaczenie tytułu. Oryginał brzmi "The sucking pit", czyli "Ssący dołek". Przyznacie, że brzmi to intrygująco i niemal zajeżdża perwersyjną erotyką, ale mniejsza o moje prywatne obsesje...
Popatrzcie jeszcze na okładkę zachodniego wydania. To rzadka okazja, bym znalazł na jednym obrazku wszystko, co mnie w literaturze pociąga:
Z szacunkiem uchylam kapelusza.
OdpowiedzUsuńP.S. Kiedyś przeczytałam Harlequina, ale to pikuś w porównaniu z Tobą ;)
Wiesz, ja mam wiele takich doświadczeń czytelniczych i ogromną ochotę, by dzielić się z innymi swoim doświadczeniem. ;-)
UsuńAle... dlaczego?
OdpowiedzUsuń(To taka ogólna refleksja.)
Dawno nie czytałem niczego, co się kwalifikuje jako literatura grozy (chyba, że najświeższe doniesienia ze świata polityki się liczą). Kiedyś mi się zdarzało regularnie, najbardziej ekstremalny był Graham Masterton. Też były flaki, posoka, duchy, flaki, zjawy, indiańscy bogowie, posoka, flaki i 'piersi jak dwa budynie' (jedyny cytat tego klasyka, który mi utkwił w pamięci). Teraz za to pochłaniam powieści kryminalne. Szczególnie lubię polskie. Zapełniłem nimi pokaźną półkę na regale.
OdpowiedzUsuńCzasem mam wyrzuty sumienia, bo kiedyś czytałem Dostojewskiego, Kafkę, Nabokova, Cervantesa, Kunderę, czytałem też filozofów i innych mądrych ludzi, którzy pisali o Ideach. A teraz czytam historie o policjantach i zbójach. Czasem mam więc wyrzuty sumienia, ale szybko mi przechodzą. Tyle mam na co dzień poważnych spraw na głowie, że biorąc do ręki książkę chcę się zrelaksować. Lubię to robić w towarzystwie glin, bandziorów, kasiarzy i martwych prostytutek, więc rozumiem tych, co lubią taplając się w... ssących dołkach pełnych martwych Cyganów :-)
Pozdrawiam!
Miałam kiedyś przygodę ze Smithem pod postacią "Nocy krabów", minęło ponad piętnaście lat, a ja pamiętam tę książkę lepiej niż niektóre lektury ;)
OdpowiedzUsuń