Metafizyka Tamizy - "Trzech panów w łódce" Jerome'a K. Jerome'a
Mój egzemplarz "Trzech panów w łódce" Jerome'a K. Jerome'a opatrzony jest krótką odautorską notą. Szczególnie jedno z zamieszczonych tam zdań ściska moje serce:
Zachowałem kilka poczerniałych kartek z egzemplarza przysłanego mi przez pewnego młodego oficera kolonialnego z Południowej Afryki. Zostały one wyjęte z plecaka martwego kolegi znalezionego na Spion Kop.
Wyobraźnia zanosi mnie na pole bitwy pomiędzy Brytyjczykami a Burami, gdzie ci pierwsi dostali ostre baty. Wyobrażam sobie te rzadki w czasie wojny chwile spokoju, gdy ów młody Anglik sięga po sfatygowane, zakurzone, zaczytane stronice "Trzech panów..." i odpływa nurtem Tamizy.
(Być może po śmierci trafił właśnie na zielone łąki Albionu? Życzę mu tego.)
Ciężko rozpisywać się o tak znanej i powszechnie lubianej książce. Książce, który jest jak kumpel, o którym złego słowa powiedzieć nie mogę, co jakiś czas się widzimy i mimo tego, że znamy się jak łyse konie, nie możemy przestać cieszyć się swoim towarzystwem.
Skąd ten fenomen? Sam autor nie do końca umie odpowiedzieć na to pytanie. Krytyka przyjęła tę opowiastkę chłodno, pastwiąc się nad trywialnością, banalnym tematem i prostotą języka. Jednak czytelnicy wiedzieli swoje - sukces przerósł wszelkie oczekiwania i autora i wydawcy.
W ciągu kilku pierwszy lat w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych sprzedano milion egzemplarzy. W Rosji jednej z pisarczyków podszył się pod Jerome'a, by pod tym nazwiskiem opublikować swoją książkę.
"Trzech panów..." wciąż się dodrukowuje, wydaje, sprzedaje...
Dlaczego? Co, na Jowisza!, jest zaklęte na kartach opowieści o wyprawie trzech facetów (i psa) łódką? Czy tylko powalający subtelny humor? Czy precyzyjny opis trasy "rejsu" pomiędzy jedną a drugą śluzą?
Z czasem znalazłem na to pytanie odpowiedź (nie jest ostateczną, oczywiście...). Na kartach opowieści Jerome'a znalazło się jedno z najdoskonalszych wcieleń toposu o Złotym Wieku. Od zawsze ten mit inspiruje do tworzenia mniej lub bardziej arkadyjskich rzeczywistości.
Mieliśmy w Polsce nasz Czarnolas, nasze Soplicowo (ileż bym dał, by "Pan Tadeusz" był tak smieszny jak "Trzech panów..." lub żeby "Trzech panów..." było tak obszerne jak "Pan Tadeusz"...), Anglicy mają Tamizę i wolno sunące po niej łodzie wypełnione dżentelmenami...
Nie istnieją jeszcze choroby wściekłych krów, uprawy GMO, całe osiedla zbudowane wokół TESCO, po ulicach nie przetaczają się wściekłe bandy emigrantów.
Tak to widzę. Jednym ze źródeł sukcesu jest pozorna błahość, lekkość (co było onegdaj zarzutem!), pod którą aż kipi od dowodów na istnienie tego, co możemy nazwać metafizyczną warstwą opowieści.
Przypominam - "Pana Tadeusza" też z początku przyjmowano chłodno, widząc w nim zaledwie opowieść o "wieprzowatości życia" (Słowacki tak podsumował kolegę), aż w końcu pojawiły się teorie (tu uaktywnił się Czesław Miłosz) o metafizycznym blasku:
Wbrew pozorom, a także wbrew świadomym zamiarom autora, „Pan Tadeusz” jest poematem na wskroś metafizycznym, to znaczy jego przedmiotem jest rzadko dostrzegany w codziennie nas otaczającej rzeczywistości ład istnienia jako obraz (czy odbicie w lustrze) czystego Bytu. (...)
„Pana Tadeusza” mógł napisać tylko poeta, który – kiedy, w 1849 roku! – powiedział do Seweryna Goszczyńskiego: „Kalendarz i brewiarz są to najważniejsze książki dla człowieka” (...)
I to właśnie najbardziej ciekawi mnie w „Panu Tadeuszu”: pogodna aprobata istnienia, jakby wszystkie rzeczy, dlatego tylko, że zostały obdarzone bytem, były dobre.
Za internetowym wydaniem "Tygodnika Powszechnego"
Przecież te same słowa mogłyby dotyczyć "Trzech panów..."!
Z jednym małym wyjątkiem - dla naszych dżentelmenów nie kalendarz i brewiarz będą podstawą egzystencji, ale przewodniki turystyczne i podręczniki historii.
Cała reszta pozostaje bez zmian.
Wybaczcie meandryczność tego postu, kończę go inaczej niż zamierzałem. Chciałem jeszcze wklepać fragment wiersza Larkina, coś o końcu niewinności... Ale jak się pisze m.in. o rzece, to człeka czasem prąd zniesie w rejony, których nie planował zwiedzić.
Jeżeli się nie mylę to jest jeszcze Trzech panów na rowerach - tym razem bez psa.
OdpowiedzUsuńQuis, racja, ale to już nie to samo...
OdpowiedzUsuńTak to bywa z "drugimi częściami."
pzdr brachu!
a ja muszę powiedzieć, że mnie się to równie mocno podobało- chyba z racji odłożonej na razie pasji;)
OdpowiedzUsuń;) a ja zupełnie nigdy nie słyszałam o tej książce! Gdzie ja się chowałam ;p
OdpowiedzUsuńP.S. Tomku ;) czyli, że należysz do grupy hipokrytów i chorągiewek? :)
Mi, trzeba nadrobić koniecznie.
OdpowiedzUsuń