Pastelowe kamienie, czyli "Muszla egejska" Doleckiego
Nic prostszego - poczytaj trochę Parandowskiego, a potem trochę Lema, a potem posiedź nad katalogiem biura podróży i gotowe!
Wyobrażam to sobie tak – Autor wybrał się onegdaj, w
czasach słusznie minionych, z wycieczką ORBISU do Grecji. Zaliczywszy
obowiązkowy program – zwiedzanie klejnotów kultury antycznej, cierpki smak uozo
i wykonany z gracją niedźwiedzia taniec Zorby – usiadł na brzegu morza,
pozwolił zdrzemnąć się rozumowi, a poluzował wodze fantazji, która kazała mu
pożenić antyczne mity z konwencją science-fiction. Owoce między innymi takiego takiego
mariażu obserwować możemy w „Muszli egejskiej” Zbigniewa Doleckiego.
Nie, to nie jest zła książka. Ciężko o coś wybitnie
żenującego oskarżyć te opowiadania. To po części naiwne, po części
sentymentalne teksty, które zaopatrzono w absolutnie podstawowe rekwizyty
potrzebne do zaistnienia „czynnika science-fiction.” Mamy więc otchłanie
kosmosu i jego tajemnice, mamy Obcych, którzy dysponują nadnaturalnymi mocami,
mamy prehistorię człowieka (tu się głęboko kłania wybitny twórca fantastyki,
Erich von Daniken), który na swej drodze spotyka przybyszów z niebios.
Autor wydeptuje dwie wyraźne ścieżki – jedna to już
wspomniane inspiracje antyczne. Dolecki na potęgę reinterpretuje mity o Tartarze,
Orfeuszu, Ariadnie. Robi to w sposób nie pozostawiający wątpliwości – starożytne
dziedzictwo traktuje instrumentalnie, mity to tylko wszem i wobec rozpoznawalne
„miejsca wspólne,” którymi można dowolnie manipulować, przekształcać,
niekoniecznie odkrywać ich kolejne warstwy interpretacyjne.
Druga zaś ścieżka to delikatny, subtelny, eteryczny
wręcz nastrój tych opowiadań. Niektóre partie ocierając się o poezję, stanowią
prawdziwy kamień obrazy dla fanów twardego science-fiction. Dolecki jest
pastelowy. Nawet wykorzystując tak oczywiste chwyty jak motyw „przenosin w
czasie” (oddział wojska z czasów II wojny światowej trafia jakoś w odmęty starożytności i rozprawia się z hordą barbarzyńców)
lub inwazji obcych (karmionych światłem… włączonych telewizorów!) Autor nie
tłumaczy nikomu niczego. To po prostu urocze historyjki. Bajania dla
sentymentalnych czytelników, którzy pamiętają czasy, gdy wystarczyło wysłać
postacie w kosmos, dać im popatrzeć na UFO lub przenieść w czasie, by nazywać
siebie autorem opowiadań fantastyczno-naukowych.
podpisane Piotr Wójcik..
OdpowiedzUsuńdostałem tę książkę jako nagrodę po trzeciej klasie podstawówki w 1984 roku, czytałem wielokrotnie jako dziecko i nadal jestem pod wrażeniem jej baśniowej aury... początkowo były te opowiadania dziwne dla mnie, jednak później (rok, dwa - trzy lata) stały się mi bardzo bliskie. po latach dopiero odkryłem co to jest kebab albo seagram... jedna z książek mojego życia
dziękuję za ten miły komentarz. Od czasu do czasu trafia się na książkę (omówienie lub oryginał) z dzieciństwa/młodości, a ona zaczyna błyszczeć dawnym blaskiem. Dziękuję raz jeszcze. I pozdrawiam serdecznie.
Usuń