Niedoczekanie, czyli "Twarzą ku ziemi" Parowskiego
Być może próbuję wziąć zbyt szeroki
zamach i uderzyć bykowcem święta krowę polskiej fantastyki naukowej, ale
zaryzykuję. Co mi tam! Otóż z całą powagą urzędu stwierdzam, że socjologiczny
odłam polskiej fantastyki naukowej nie wydawał na świat samych tylko arcydzieł,
które pod powierzchnią alegorycznej wizji starały się pokazać prawdę o
umęczonym kłamstwem polskim (i nie tylko) społeczeństwie. Nie! „Twarzą ku ziemi”
Macieja Parowskiego jest chyba najlepszym dowodem potwierdzającym moje słowa.
Duchowym patronem Autora jest
Franz Kafka, to przecież jego „Procesem” (cytatami z tej powieści) Parowski
otwiera każdy rozdział. Co to ma nam sugerować? Atmosferę grozy? Absurdu? Dojmujące
poczucie bezsensu i daremności starań o sprawiedliwość w świecie, w którym nie obowiązują
żadne czytelne zasady społeczne, nie mówiąc już o regułach prawa? Po części
Parowski wywiązuje się z obietnicy złożonej tekstem Kafki.
Z Józefem K. bohatera „Twarzą ku
ziemi” łączy wiele. To przecięty pozbawiony przymiotów ciała i ducha obywatel żyjący
jak tysiące mu podobnych w betonowym mrówkowcu. Rytm dnia i nocy jest upiornie
przewidywalny – jeść, wypić, pogapić się na telewizję, włączyć trójwymiarową
projekcję porno (żona na wczasach), napić się z kumplem płynu
wysokoprocentowego. Znów pogapić się w telewizor, ponarzekać, pokręcić się po
mieszkaniu, wyjść „na miasto”, by polować na rozrywkę w stylu „śmiertelny
wypadek samochodowy.”
Tak, to się Parowskiemu udało. Najlepsze
partie jego powieści to opisy nudy, wymuszonych kontaktów między niezbyt
bliskimi sobie ludźmi, snucia się między meblami, gapienia się przez okno lub w
szklany ekran telewizora, na którym już za chwilę spodziewamy się zobaczyć występ
ABBY. Podejrzewam, że tak właśnie mogła wyglądać rzeczywistość schyłku lat 70. Tak
mówili ludzie, tak myśleli, tak szukali ucieczki ze świata, w którym nic nigdy
nikomu się nie zdarza.
Cóż, to chyba na tyle, jeżeli
chodzi o dodatnie plusy tej książki. Reszta? Głównym grzechem polskiej
zaangażowanej fantastyki jest przelicytowywanie się. Autor zbyt wielki ciężar
kładzie na barki formy w sumie rozrywkowej, a potem czytelnik dziwić się będzie,
że takie „Twarzą ku ziemi” skręca od czasu do czasu w dziwną z punktu widzenia
fabuły stronę, kończy się w zasadzie niczym, pozostawia uczucie bałaganu,
chaosu, niespełnionej obietnicy.
Bo tak właśnie sprawa wygląda z
debiutancką powieścią Parowskiego. Nieźle, sugestywnie oddana aura beznadziei,
nudy i wegetacji rozpuszcza się szybko w udziwnionych, na siłę sensacyjnych perypetiach
głównego bohatera. Jasne, mamy tu sporo celnych metafor, które sprawnie
punktują PRL-owską rzeczywistość, ale brakuje czegoś, czego uchwyci się
czytelnik. Brakuje fabuły, intrygi, choćby zarzewia jakiegoś intrygującego
tropu, którym mogłaby pójść uwaga odbiorcy.
Niby coś tam Parowski próbuje nam
zasygnalizować. Jest jakaś „afera”, którą mógłby rozgryźć bohater, ale dość
szybko tracimy cierpliwość do śledzenia nieporadnych prób Autora, który nijak
nie potrafi uwolnić się z męczącego mnożenia niedopowiedzeń, jakim ponoć miałby
patronować sam Kafka…
Niedoczekanie.
Niestety.
Co prawda ostatni raz czytałem tę książkę chyba w czasach schyłkowego PRL-u i w pamięci zachował mi się nieco inny jej obraz, ale z jednym muszę się zgodzić, obraz życia w blokowiskach wielkiego miasta jest niesamowicie realistyczny. W porównaniu z nim (niby)sensacyjna część książki wypada wyjątkowo blado.
OdpowiedzUsuńWidzisz, teraz na to wpadłem - ta powieść jest po prostu manieryczna, skupiona na celebrowaniu "dziwności" zdarzeń i miejsc poza kapitalnie odmalowanym blokowiskiem. I stąd wynika moje finalne rozczarowanie.
UsuńAle mrówkowce, stosując nomenklaturę Białoszewskiego, niczego sobie!
pzdr