Wiarą ukorzyć trzeba rozum swój, czyli "Szybko przez wszystko" Bargielskiej
Śledząc internetowe dyskusje zwolenników antykoncepcji z orędownikami naturalnych metod regulowania płodności, za każdym razem obserwujemy podobny schemat – najpierw rytualna wymiana inwektyw, potem długie żonglowanie argumentami, następnie słaby apel o zrozumienie ze strony przeciwnej, znów inwektywy, wygaśnięcie dyskusji… Niemal zawsze to tak wygląda.
Liberałowie za każdym razem forsują tezę, że skoro obu stronom chodzi o to samo, nie powinno być istotne, czy obserwujemy i uważnie analizujemy rytmy własnego ciała, czy w mniej wysublimowany sposób staramy się uniknąć poczęcia potomstwa. Natomiast ortodoksi przy użyciu wykwintnych metafor, dziesiątek odniesień do dokumentów Kościoła, piętrowych porównań, podkreślają (ponoć) zasadniczą różnicę w rozumieniu płodności. Starają się przekonać prostego, nieotrzaskanego w teologicznej retoryce dyskutanta, że ich opcja ma potężne fundamenty, szerokie zaplecze i jeżeli nie jesteśmy w stanie rozumem rozeznać „prawdy”, powinniśmy z wiarą zaakceptować jej ażurową konstrukcję.
Wydaje mi się, że podobny mechanizm możemy rozpoznać w przypadku zjawiska, jakim jest poezja Justyny Bargielskiej, której książki nominuje się i nagradza, podbudowuje profesorskimi laudacjami. Zaś samym czytelnikom poezja ta dana jest do wierzenia i wyznawania, w czym mają im pomóc przychylne artykuły krytyczne, recenzje i omówienia namaszczające tę lirykę, i tworzące wokół niej swoiste pole siłowe, które ma zabezpieczyć Bargielską przed potencjalnymi krytycznymi głosami heretyków ślepych na domniemane walory jej pisarstwa.
Książka „Szybko przez wszystko” zbiera trzy pierwsze tomy poetyckie Bargielskiej. Czytam więc potężną dawkę poezji, której jednorazowe przyjęcie może skończyć się nieprzyjemnymi skutkami ubocznymi. Dawkuję sobie. Wydzielam kawałek po kawałku. Staram się delektować. Szukać czegoś, co mogłoby mnie na dłużej przywiązać do autorki, jej widzenia i słyszenia. Śladów olśnień, jakie dostrzegają mądrzejsi ode mnie, bardziej oczytani, wrażliwszym spojrzeniem obdarzeni.
Czy znalazłem coś dla siebie w tych kilkudziesięciu niezbyt długich enigmatycznych, deklamujących swoje zagadki wierszach? Czy nie został mi „ino sznur”, skoro czytałem i czytałem, a sens tej rozpisanej na trzy książki opowieści o przygodach kobiety-podmiotu ani razu nie błysnął na tyle silnie, bym mógł na czymkolwiek zawiesić zainteresowanie. Bym mógł poczuć drżenie, smutek, radość, wzruszenie, zaskoczenie lub jakąkolwiek inną tworzącą wspólnotę emocję? Wypatruję i nic. Głupi jestem widocznie, skoro nie widzę i nie chcę uwierzyć na słowo.
To poezja autoteliczna, czyli tłumacząca się przez samą siebie. To instrukcja czytania instrukcji. Można, oczywiście, że można szukać w niej płynących pomiędzy frazami sensów. Prześwietlać przy pomocy specjalistycznych narzędzi niedostępnych przeciętnym czytelnikom, którzy nie zakosztowali rozkoszy nowoczesnych szkół interpretacyjnych. Da się na bazie wierszy Bargielskiej zbudować przekonującą narrację o niewidzialnych i w sumie nieistotnych dramatach podmiotu lirycznego. Ba! Nawet w nią uwierzyć, jeśli jesteśmy obdarzeni łaską wiary w słowa krytyków i arbitrów wszelkiej maści.
Ja jednak gorąco apeluję – proszę sięgnąć po tę książkę i samodzielnie sprawdzić, na ile prawdziwie brzmią słowa o tej „przeszywającej”, „znakomitej”, „oryginalnej” liryce. Proszę się przekonać, czy nikt nie stara się nas wepchnąć do kapliczki pełnej ludzi, których wepchnięto tam już wcześniej i z której w nocne niebo ulatuje pieśń niemal kościelna: „Wiarą ukorzyć trzeba rozum swój…”
To tak samo jak z Dehnelem, przepraszam: Von Dehnelem!
OdpowiedzUsuńArtur Kocyba
Won won... hi hi hi
OdpowiedzUsuńpzdr Arturze!