Niedotarty tandem, czyli "Obszar nieciągłości" Krzepkowskiego i Wójcika
Zdecydowanie
łatwiej jest napisać, czego nie ma w powieści „Obszar nieciągłości”, niż
wymienić, z czego swoją fabułę utkali Andrzej Krzepkowski i Andrzej Wójcik.
A
więc mamy daleką przyszłość (za 900 lat jak dobrze pójdzie mogą nas spotkać
opisane przypadki), mamy ludzkość podzieloną na wrogie obozy, a wewnątrz
jednego z obozów podział na Przeciętnych (tam bym się doskonale odnalazł) oraz Nadmózgowców
(potomków absolwentów klas mat-fiz).
Na Księżycu od setek lat istnieje baza, w czeluściach której automaty modyfikują genetycznie setki zahibernowanych
wcześniej ludzi. Modyfikują, by znaleźć ludzki Ideał (cokolwiek to oznacza, bo
autorom tej powieści nie udało się wprost i czytelnie wytłumaczyć tego dość
ważnego motywu książki).
W Instytucie odpowiedzialnym za prawidłowy przebieg
wyżej wymienionego Eksperymentu główny Nadmózgowiec pada ofiarą molestowania
przez UFO, które siłą mu świadomość penetruje.
Tymczasem
na Ziemię trafia z księżycowego laboratorium Ideał, którym okazuje się być zamrożony onegdaj młody poeta-idealista (nomen omen). Rzecz jasna dziwi się
nieludzkiemu światu, w jakim został obudzony, a sami autorzy „Obszaru
nieciągłości” za sprawą tego bohatera grają nam doskonale rozpoznawalną
melodię: gość z „innego świata” ze zdumieniem obserwuje „ten świat” i z
obserwacji wyciąga dalece niepokojące wnioski.
No, po prostu nie podobają mu
się otumanieni bezradnością ludzie, automaty wykonujące za nich najdrobniejsze czynności oraz fatalne warunki
mieszkaniowe. Dodajmy do tej mieszanki słabo umocowany wątek miłosny kobiety
„stąd” i mężczyzny „stamtąd”, okraśmy rozważaniami o naturze wolności, a okaże
się, że z tych klocków można ułożyć powieść dosłownie o wszystkim.
I
to chyba mój najpoważniejszy zarzut, jaki można skierować przeciwko tej historii.
„Obszar nieciągłości” nie wie do końca, czym chce być. Romansem? Fantastyką
socjologiczną? Dystopią? Metaforą PRL-owskich realiów i standardów życia
społecznego? Ostrzeżeniem przed ingerencją człowieka w naturę człowieka? Głosem
wołającego na (zimnowojennej) puszczy? Nie wiem. Być może powieści s-f nie
powinny pisać „niedotarte” tandemy autorskie?
Na
domiar złego powieść czyta się z trudem za sprawą języka – zdania
wielo-wielokrotnie poskładane, barokowe niemal w nadmiarze rzeczowników i
przymiotników, skutecznie spowalniają uwagę czytelnika. Dekoncentrują go. Wzrok nam grzęźnie w
rozbudowanych akapitach, w wylewnych opisach stanów świadomości bohaterów…
O
dziwo! Opisy te nie budują rzetelnej wizji świata przyszłości – odwrotnie. Wciąż
miałem wrażenie, że czytam o mieszkańcach dajmy na to Elbląga lub innego
Tarnobrzegu, pierwszego lepszego PRL-owskiego miasta.
Cóż,
gdy się decyduje na podróż tandemem, trzeba mieć pewność, że obaj pedałujący
chcą jechać w jedną stronę. Panom Andrzejom najwidoczniej tej pewności zabrakło…
Komentarze
Prześlij komentarz