Cicha siła, czyli "Wiersze zebrane" Kornhausera
Juliana Kornhausera wymienia
się jednym tchem z takimi autorami jak Adam Zagajewski, Stanisław Barańczak,
Ewa Lipska i Ryszard Krynicki. Ta konstelacja poetyckich gwiazd była głosem
pokolenia Nowej Fali. Twórcy, których celem działania była kontestacja zastanej
rzeczywistości literackiej i próby uchwycenia mroków PRL-u przy pomocy języka
literackiego skrzyżowanego z narzeczami charakterystycznymi dla gazet,
przemówień, ankiet, wypracowali łatwo rozpoznawalny poetycki ton, chociaż każdy
oddzielnie starał się udeptywać własną poetycką ścieżkę.
Julian Kornhauser był chyba
„najcichszym” z wymienionych powyżej twórców. Zawsze gdzieś obok, na drugim
planie, zawsze ciszej, nie narzucając się. Autora „Stanu wyjątkowego” chyba
zbyt szybko „rozpoznano” i na wieki wieków zaszufladkowany jako nowofalowca,
którego ocenia się jedynie poprzez pryzmat znakomitych tomików wydawanych w
latach 70. Nie muszę chyba dodawać, że dopiero monumentalne „Wiersze zebrane”
są w stanie pokazać pełnię możliwości krakowskiego poety.
Debiutancki tom z roku 1972
(„Nastanie święto i dla leniuchów”) zapowiadał narodziny surrealisty. Wiersze
tworzą przedziwne mozaikowe skupiska obrazów, poszczególne wersy nie
korespondują ze sobą, zaskakują kontrastowymi zestawieniami. Teksty wydają się
być wyrwane z czasu i przestrzeni, nie da się ich zakotwiczyć w żadnej
konkretnej rzeczywistości. Niespodziewanie jednak kolejne książki z lat 70
przynoszą zmianę – poeta zaczyna przyglądać się społeczeństwu, mechanizmom
regulującym jego istnienie, językowym procesom, które za sprawą komunistycznych
środków masowego przekazu wynaturzają sam język, a tym samym relacje
międzyludzkie. To klasyczny, chciałoby się rzec szkolny, Kornhauser. Wirtuoz.
Lata 80 warto zapamiętać
dzięki wspaniałemu zbiorowi „Hurrraaa!”, w którym poeta oddaje głos tym,
których oficjalnie nie można było usłyszeć. Bohaterami wierszy stają się zwykli
ludzie żyjący gdzieś na marginesach i peryferiach, tam gdzie nie dociera oko
kamery, mikrofon redaktora prowadzącego w radiu interwencyjną audycję. Gorzkie,
pełne cichej rezygnacji lub niczym nieuzasadnionej nadziei teksty przynoszą
obraz obywateli drugiej kategorii, którzy nijak nie umieli znaleźć szczęścia w
socjalistycznym raju i informują o tym na swój niezgrabny sposób.
Nieliczne tomy wydane w wolnej
już Polsce znów przynoszą zmianę poetyki. Wiersze najczęściej skupiają się
wokół jednego obrazu, jednej myśli, którą poeta najczęściej rozwija na
niewielkiej przestrzeni kilku zdań. Skromne obserwacje, wyszeptana raczej niż
wykrzyczana niezgoda na świat lub potwierdzona skinieniem głowy afirmacja, to
cechy charakteryzujące ostatnie dokonania Kornhausera. Delikatne, subtelne,
jeżeli nawet nie są odkrywcze, to z pewnością są w stanie dać miłośnikom poezji
sporo satysfakcji.
Ta mająca ponad 700 stron
książka nadaje się do powolnego smakowania, kontemplacji, namysłu. Nie czytałem
jej od deski do deski, od pierwszego do ostatniego tekstu, pozwalałem sobie na
swobodną wędrówkę, niespieszny spacer po wszechświecie Kornhausera. Wybierając
przypadkowe utwory, co i rusz dziwiłem się, wzruszałem lub podnosiłem ze
zdziwienia brwi, gdy zdawałem sobie sprawę, jak wiele wspaniałej i mądrej
poezji pozostawało do tej pory poza moim horyzontem poznawczym.
Komentarze
Prześlij komentarz