Będąc katolickim czytelnikiem, czyli "Gdzie leży granica?" Lodge'a
Na jednym z zagranicznych
portali czytelniczych książka Davida Lodge’a doczekała się sporej ilości
omówień. Pierwsze, na które trafiłem, kończyło się retorycznym pytaniem:
„Jestem ciekawa, jak katoliccy czytelnicy odbiorą tę powieść? Uznają ją za
zabawną? Obraźliwą? Prawdziwą?”
Odpowiedziałem tak: „Jestem
katolickim czytelnikiem i książka ta jest dla mnie przede wszystkim
przeraźliwie smutna. Nie tylko ze względu na opis upadającej tradycyjnej
moralności, ale również z powodu obrazu starzejących się bohaterów, którzy z
różnym powodzeniem przechodzą kryzys wieku średniego.”
(Tak odpowiedziałem, chociaż
moja angielszczyzna w dość toporny sposób wyraziła powyższą błyskotliwą
analizę.)
Do rzeczy jednak – książkę
znalazłem przypadkiem w pobliskiej bibliotece. Nazwisko autora rzecz jasna
kojarzyłem, a i dorobek umiałem zlokalizować jakoś, jednak dopiero teraz
chwyciłem za konkretny tytuł.
„Gdzie leży granica?” to
powieść mająca bardzo ambitny zamiar – Lodge podjął się próby sportretowania
pewnej generacji wychowywanej w restrykcyjnym i opresyjnym świecie sztywnych
moralnych gorsetów. Młodzi katolicy regularnie uczęszczają na poranne msze
święte, śpią z rękami na kołdrach, podkochują się w sobie wzajemnie, zaręczają,
z rzadka tylko dopuszczając do siebie sprośne myśli o sekretach, jakie kryją
małżeńskie sypialnie. Małżeńskie, gdyż wszelkie igraszki w tym świecie
zarezerwowane są oczywiście dla sakramentalnych związków.
Tu zaczynamy. Na porannej mszy
w zadymionym i zamglonym Londynie. Bohaterowie, grupka znajomych, którym
narrator przygląda się „z góry”, roszcząc sobie prawo do wszechobecności i
wszechwiedzy, powoli jednak wycofują się z wpojonych wcześniej zasad. Wątpią,
pytają, szukają… Podważają kolejne katolickie doktryny, znajdując oparcie dla
swoich wątpliwości w wątpliwych osiągnięciach II Soboru Watykańskiego. Świat
poszedł do przodu, kościół w bok, a oni zostali zostawieni samym sobie.
Granice, wydawać się mogło
kiedyś nieprzekraczalne (nie tylko dla katolików zresztą), teraz za sprawą
budzącej się rewolucji seksualnej, stają się czymś śmiesznym i archaicznym. Bóg
być może nie umarł, ale na pewno został zastąpiony przez istotę z pobłażaniem
patrzącą na poczynania ludzi.
Bohaterowie, których poznajemy
jako przykładnych wierzących i praktykujących (no, przynajmniej za takich chcą
uchodzić), z czasem łamią kolejne przykazania. Flirtują, romansują, zdradzają.
Miotają się w oplatających ich coraz ciaśniej sieciach obowiązków dorosłości.
Żenią się, wychodzą za mąż, płodzą kolejne dzieci. Żyją i uświadamiają sobie z
rosnącym zdumieniem, jak łatwo przychodzi im sprzeniewierzać się zasadom, w
które dawno dawno temu wierzyli.
Ujmuje mnie ta okładka |
Podobał mi się dystans, z
jakim Lodge opowiada o przemianach obyczajowych, które dotknęły (chciałem
napisać „spadły na”) Zachód. Autor nie potępia pęczniejącego permisywizmu ani
wyborów swoich pogubionych bohaterów. Nie obrywa się Kościołowi, któremu
pośrednio można zarzucić przecież nieumiejętność przekonania wiernych do swoich
racji. Nikt też nie oskarża o nic „czasów”, których duch wieje we wszystkich
kierunkach jednocześnie.
Tak się stało, zdaje się mówić
powieść, i nic na to nie poradzimy. Ale mnie jakoś tak przykro było, gdy
pomyślałem sobie o martwym już świecie porządnych dziewczyn i porządnych
chłopaków, z których nagle zdjęto obowiązek przyzwoitości i odpowiedzialności i
otworzono przed nimi zbyt szeroko bramę do świata rozkoszy cielesnych.
Mój znajomy czytał kiedyś
„Bruddenbrooków” Tomasza Manna i pod koniec lektury wyznał, że to
przygnębiające, gdy czyta się na początku książki o młodości jakiegoś bohatera,
a potem dochodzi się do momentu, gdy postać ta żegna się ze światem. Tak, mnie
to też zawsze przygnębiało. Uświadamiało upływający czas o wiele silniej niż
bezpośrednie doświadczenie przemijania. „Gdzie leży granica?” należy do tych
powieści, które zmusiły mnie do stanięcia przed lustrem i liczenia kolejnych
siwych włosów w rzednących włosach…
Lodge znany jest ponoć ze
swojego poczucia humoru. Mniej najbardziej rozśmieszyła podróż jednego z
bohaterów, który jadąc do lekarza-specjalisty wiózł próbkę stolca do
analizy. Dużo za dużą próbkę…
Niech da to Wam pewne
wyobrażenie na temat tego, co mnie bawi…
Komentarze
Prześlij komentarz