Jak chłop "Diabelską maszynę" Sheckleya oszukał
To kolejny zbiór opowiadań amerykańskiego
pisarza, którego najbardziej znane, cenione i inspirujące opowiadania powstały
w złotych dla science fiction czasach, w latach 50 i 60. Jednak w przypadku prozy
Sheckleya mamy do czynienia z nieco innym niż złoto materiałem. Jego
opowiadania przypominają raczej fajerwerki, które ze świstem wspinają się ku
górze, eksplodują cudowną pointą i zostawiają czytelnika z rozdziawioną gębą.
Najczęściej tak to właśnie wygląda. Czytam Sheckleya i czuję czystą, niemal
dziecięcą radochę.
Zebrane w tym tomie opowiadania
eksplorują (z drobnymi wyjątkami) problem relacji pomiędzy maszyną,
urządzeniem, mechanizmem a jego twórcą – człowiekiem. Wszelkie nieszczęścia,
nieporozumienia i problemy są wkalkulowane w pozorny komfort, jaki zawdzięczać
może człowiek obecności wyręczających go urządzeń. Człowiek zaś, z pozoru
skazany na sromotną klęskę w starciu z maszyną, niemal zawsze wychodzi
zwycięsko z tej konfrontacji. Ludzka zdolność do improwizacji, zbawienny
przebłysk geniuszu, spryt lub przypadek dają przewagę nad nieskończenie
racjonalnym i precyzyjnym programem. Sheckley w nas wierzy. To przyjemna
świadomość.
W pewnym momencie lektury zrozumiałem,
dlaczego czułem niewyraźne ale odczuwalne mrowienie z tyłu głowy. Z czymś mi
się te teksty kojarzyły. Czy opowiadania zebrane w „Diabelskiej maszynie” nie
przypominają starych dobrych ludowych bajań, dubów smalonych, o sprytnym
poczciwym chłopie, który potrafił nawet samego diabła oszwabić i wywieźć nomen
omen w pole? W omawianym przypadku diabłem jest maszyna, pudło szczelnie wypchane
plątaniną kabli i błyszczące diodami.
Powiem Wam tak – to są naprawdę
proste opowiadania. Bohaterowie są płascy, sprowadzeni tylko i wyłącznie do
poziomu kogoś, „kogo coś spotyka”. Nowoczesność jest sklejona z najbardziej
oczywistych i chyba jednak naiwnych wyobrażeń dotyczących przyszłości. Kilka
stron wystarczy, by rozwinąć koncept i dobiec do wyraźnej pointy. I wiecie co?
To działa. Te starodawne (liczące sobie przecież prawie 70 lat teksty) mogą się podobać.
PS
Gdyby się Wam ta recenzja nie
podobała, to w tym momencie przejadę się na plecach Zbigniewa Herberta, który w
wierszu „Szachy” drżał na myśl o niesympatycznych konsekwencjach pojedynku komputera
Deep Blue, który ograł samego Kasparowa.
„
(…)
nuworysz
Deep Blue
rozpycha się po polach
uszytych z płaszcza arlekina
i drwiący ignorant
nafaszerowany
wszystkimi otwarciami
atakami obroną
a wreszcie radosnym
hallali nad zwłokami
przeciwnika
tak więc
królewska gra
przechodzi pod władzę
automatów
(…)”
O, ciekawa ta jego w wiara w człowieka. Mam wrażenie, że dziś mało kto z piszących SF ją podziela. Choć wcale im się nie dziwię.
OdpowiedzUsuń