Książka to nie pies
Co jakiś czas na czytelniczych stronach pojawiają się brzmiące w niepokojący sposób posty o wyrzucaniu książek. Gros komentarzy wypełnia poczucie bezsilności, bezradności, rozczarowania, złości nawet. "Jak można wyrzucać książki?!" - zdają się wołać ci, którzy po chwili przywołują mroczne sceny z historii cywilizacji - palenie całych bibliotek, cenzurowanie, trzeci obieg... Jak można?!
No właśnie można.
Reminiscencja 1:
ponad 10 lat temu w szkole, w której pracuje moja żona, remontowano bibliotekę. Stare, zakurzone wnętrze wypełnione szczelnie książkami w okładkach z szarego papieru, trzeba było odświeżyć. Znalazły się fundusze na nowy księgozbiór, nowe lektury, stanowiska komputerowe... Kilkadziesiąt kartonów książek wyniesiono na szkolne boisko. Przejrzałem prawie wszystko i zlitowałem się nad wieloma. Uratowałem albo klasyczne teksty (Różewicz, Kott, Kafka...), albo książki sprzed II wojny światowej, a nawet starsze.
Ustawiłem na półkach w domu licząc na to, że kiedyś pewnie do tego sięgnę. Przyda się.
Nie przydało się nigdy. W międzyczasie dokonała się rewolucja - Allegro przestało być miejscem, w którym można było szybko i skutecznie sprzedać książki. Na początku lat 2000 błyskawicznie to szło - wystawiałem na aukcję i po tygodniu szedłem z 5 lub 6 książkami na pocztę, by je wysłać. Teraz nawet nowości "porecenzenckie" nie cieszą się wzięciem.
Kilka lat patrzyłem na te zbierające kurz tomiszcza. W końcu w geście bezradności i wściekłości wyrzuciłem tych rozbitków życiowych na makulaturę. Już bez żalu.
Gdyby ktoś jeszcze tego nie zauważył, informuję, że książki stały się takimi samymi towarami jak spodnie, samochody czy telefony. Wyprodukowane, przechodzą przez promocje, regularną sprzedaż, są przeceniane, w końcu trafiają do budy nad morzem, gdzie dostają naklejkę "-70%". Po drodze być może biblioteka. Na końcu przemiał. Takie życie tworów kultury.
Czasem czytam o tym, że Polacy nie mają w domach biblioteczek, nie zbierają książek, nie przekazują dalej kolejnym pokoleniom dzieł, które gromadzi się przez całe lata. No dobrze... Ale chcielibyście, by kolejne pokolenia dziedziczyły po sobie kryminały Mroza lub erotyki Blanki Jakiejśtam? Jaki los przewidujecie dla tych książek? Czy za 10-15 lat dzisiejsze bestsellery nie wypełnią koszy z makulaturą? Dlaczego mam się zżymać, gdy widzę w śmietniku pulpę sprzed 20-30 lat? Kto chciałby taki spadek?
Reminiscencja 2:
Recenzuję książki. Liczba tych, które dostałem do recenzji, sięgnęła już pewnie połowy setki. Książki dostałem, uczciwie napisałem recenzje i te wartościowe książki zatrzymałem. A co z tymi, które mi nie pasowały? Najwygodniej wynieść do biblioteki. "Czytelniczy dar" - piękny tytuł można zdobyć. I tak robiłem. Ale czasem człowieka dopada wewnętrzny Harpagon i myśli sobie, czy nie sprzedać takiego egzemplarza. No przecież to nowa książka, czytana raz, bez plam po kawie, sosie bolońskim czy kociej sierści. No więc sprzedajemy. I... Moje przygody z handlem książkami są dość nużące i mają jeden morał - niewielu kupuje książki. A ci, którzy kupują, kupują nowe. Nawet na grupach poświęconych tylko i wyłącznie handlowi udawało się coś sprzedać od wielkiego dzwonu.
Mamy tyle kanałów dystrybucji, że znaleźć akurat moją ofertę jest bardzo trudno. Moje propozycje toną w morzu innych, czasem lepszych, czasem gorszych ofert. Harpagon musiał ustąpić wrodzonemu lenistwu - książki trafiały do bibliotek lub bywały pożyczane znajomym. Na zawsze pożyczane. Książka jako gorący kartofel? Tego jeszcze nie grali.
Finałem tych moich chaotycznych rozważań niech będzie myśl, że chyba pora rozstać się z przeświadczeniem o tym, że książka jest czymś wyjątkowym, a więc należy jej się szacunek tylko i wyłącznie dlatego, że jest książką. Mijam w różnych galeriach handlowych półki z "wymianą" książek. Zatrzymuję się i patrzę. 3/4 tytułów pochodzi z lat 90 lub początku 2000. Te książki nie są "na wymianę", one są do wyrzucenia.
Ktoś może natychmiast odesłać mnie do wielu miejsc, które przyjmują książki - szpitale, więzienia, domy dziecka, Polacy za granicą. Zgadza się. Tylko trzeba mieć pewność, że ma się siłę, czas i ochotę, by stworzyć listę książek, opisać je, znaleźć placówkę, zapakować, wysłać lub zapakować do własnego samochodu...
Tak sobie myślę, że książki to jednak nie psy. Nie trzeba chyba szukać im nowego domu, nowych właścicieli. Można bez wyrzutów sumienia wyrzucić te, z którymi nie łączy nas żaden sentyment, nie są ponadczasowymi klasykami, a zawarta w nich wiedza zdezaktualizowała się po kilku latach.
Tak samo się robi z ubraniami. Marynarki, garnitury, koszule mają nam służyć przez długie lata. Koszulki z głupimi hasłami, robocze bluzy, szorty po kilku sezonach można bez żalu wyrzucić i kupić nowe.
Tyle.
Książka to nie pies, jasne. Książka to przedmiot. Nie traci na wartości, ale to dalej przedmiot. Przedmioty mają to do siebie, że niektórzy je sprzedają, niektórzy wymieniają, niektórzy oddają, a niektórzy wyrzucają. Taki już jest nasz świat.
OdpowiedzUsuńJednak jeżeli ktoś nie chce się bawić w wymianę książek, ani nie może znaleźć chwili na pójście do biblioteki i nie wie co z nimi zrobić to jest jeszcze jedno dość ciekawe rozwiązanie. Na stronie poczytajmi.pl inicjatorzy akcji wysyłają do zgłaszających kuriera, który odbiera niechciane książki - po czym segregują otrzymane tytuły i sami rozsyłają je do tych czytelni, szpitali, klubów seniora, domów dziecka, w których faktycznie dane pozycje się przydadzą. Więc może warto pomyśleć zanim wrzucimy kolejne książki do pieca.