Ta kawa to nie jest kawa, czyli "Trawa" Tepper
Tak książka była typowym wyrzutem
sumienia – kupiona lata temu, czekała aż dzisiaj na to, aż łaskawie po nią
sięgnę. Nie mam niczego na swoje usprawiedliwienie. A na dodatek informacja o
tym, że „Trawa” Sheri Tepper jest jedną
z ciekawszych, mądrzejszych i ambitniejszych powieści fantastyczno-naukowych
wcale nie ułatwiała pozbycia się czytelniczych wyrzutów sumienia.
Zacząłem czytać i… najpierw się
odbijam od stylu. Mocno zagęszczona, „kobieca” proza, która koncentruje się na
drobiazgowym rejestrowaniu nie tylko szczegółów rzeczywistości, ale również drgnień, drżeń dusz bohaterów. Odzwyczaiłem się od takiego
wyrafinowanego frazowania. Drażniły mnie „przestoje” – bohater zadaje pytanie,
autorka wstawia cały akapit będący zapisem myśli, pomniejszym strumieniem
świadomości, i dopiero teraz drugi bohater odpowiada na pytanie, którego treść
zdążyłem już zapomnieć.
Czytałem więc powoli,
cierpliwie, chyba zbyt często tracąc zimną krew, bo wciąż podejrzewałem samego
siebie, że coś przeoczyłem. Trzeba przyznać, że Tepper bardzo powoli otwiera drzwi
do świata przedstawionego. No ale ma w tym swój cel…
Gdyby ktoś się zdecydował na
ekranizację „Trawy”, musiałby stawić czoła czemuś, co najogólniej nazwać można
„literackością”. Otóż powieść amerykańskiej pisarki znakomicie igra z
przyzwyczajeniami poznawczymi czytelników. Dzieje się to za sprawą obcości –
akcja rozgrywa się na planecie Trawa, która tylko z nazwy kojarzyć się może ze
swojskimi łąkami. I tak to się rozkręca – na Trawie żyją w sąsiadujących ze
sobą domostwach arystokraci, którzy regularnie urządzają Polowania na Lisy.
Pomagają im w tym Ogary i Wierzchowce. Czytelnicza wyobraźnia, ze zrozumiałych
względów przyspawana do naszego świata, natychmiast podsuwa oswojone
wizerunki chartów, koni i rudych stworzeń z puszystymi ogonami… Ależ się
zdziwimy! Te igraszki znajdują dodatkowe umocowanie w fabule – główną bohaterką
jest kobieta, która wraz z rodziną zostaje wysłana na Trawę, by przeprowadzić
pewne śledztwo, od którego powodzenia zależy przyszłość rasy ludzkiej. Przyjęta
na egzotycznej planecie przez zblazowane wyższe sfery, doświadcza całej serii
nieporozumień poznawczych. To, co na Trawie nazywa się kawą, wcale kawą nie
jest. I tak dalej, i tak dalej… Cóż za pole do rozważań natury niemal
filozoficznej.
A co jeszcze czeka czytelników?
Wyliczę:
- bardzo dobrze sportretowana
rodzina głównej bohaterki; rozorana nie tylko przez konflikty międzypokoleniowe, ale również
fundamentalne, niemożliwe do pokonania lub ominięcia „błędy w założeniu”.
Smutna to wizja – nieszczęśliwa uwięziona w związku kobieta, której religia nie
pozwala zrzucić kajdan i znaleźć szczęścia w ramionach właściwego człowieka.
- mroczna niepokojąca wizja
totalnej obcości – istot, które na pozór tolerują człowieka, a tak naprawdę
stają się siłą dominującą, podporządkowującą sobie „panów”. Czy należy
traktować to jako metaforę? Byłoby dobrze widzieć w tym obraz naszych relacji z
przyrodą jako taką. Zapraszam do refleksji. „Trawa” to też powieść ekologiczna.
- ludzkość ginie, dziesiątkowana
przez wirusa, który ma 100% skuteczności jeżeli chodzi o uśmiercanie
przedstawicieli naszego gatunku. Trwa szaleńczy wyścig z chorobą. Kiedyś w tej
zarazie widziano metaforę AIDS („Trawa” ukazała się w 1989 roku), teraz narzuca
się nieco inna zaraza…
- W powieści Tepper znakomicie
rozgrywa się również element „klasowości”, a najśmieszniejsze jest to, że
kapitalnie postawiono ten motyw na głowie. Elita planety uważa siebie za koronę
stworzenia, arystokraci nie zadają się z pospólstwem, ze zwykłymi ludźmi
żyjącymi w jedynym dużym mieście planety. Ale gdy na skutek biegu wydarzeń
jeden z błękitnokrwistych dżentelmenów trafia pomiędzy „zwykłych” ludzi, ze
wstydem konstatuje, że sam jest zacofany, głupi, ograniczony… Dużo w tej
powieści stoi na głowie. I bardzo dobrze.
Polecam z czystym sumieniem tę
znakomitą powieść. Uważny i nieco otrzaskany kulturowo odbiorca znajdzie tam
naprawdę wiele skarbów – począwszy od języka i koronkowego stylu, a skończywszy
na inteligentnych i nieco heretyckich próbach wytłumaczenia obecności zła w
świecie.
Kto ma oczy, niechaj czyta.
Ta książka była dla mnie petardą.
OdpowiedzUsuńPełna zgoda.
UsuńWłaśnie wczoraj odebrałem przesyłkę z MAGa i zaczałem czytać. Zgadzam się z tą drobiazgowością. Rozkręca się powoli, ale na tyle, że przykuwa człowieka przed stronicami.
OdpowiedzUsuńTak, to prawda. Ktoś napisał, że Tepper pisze jakby chciała ścigać się na pewnym polu z realistami spod znaku Austen lub Thomasa Hardy'ego. Coś w tym jest. Miłej lektury!
UsuńJa na szczęście dostałem ją jeszcze w ramach dawnych zobowiązań portalowo-recenzenckich, a z tych zawsze wywiązywałem się planowo. Co ciekawe - dopiero teraz nabyłem kolejny "Artefakt", czyli Gene'a Wolfe'a. Zobaczymy, ile on poczeka.
OdpowiedzUsuńOj ja to z planowością mam pod górkę. Nawet bardzo. Raz miałem 2 miesiące obsuwy... Cały ja.
UsuńPrzez lata próbowałem przekonać decydentów do wydania tej powieści. Osobiście rozdałem wśród znajomych nie wiem ile egzemplarzy, w nadziei że ktoś złapie haczyk. Tepperowa jest przykładem pisarki obserwującej wszechświat z kobiecej perspektywy, w której to perspektywie nie dostrzegam niczego, co budzi mój samczy sprzeciw. Kontynuacje są niemal równie dobre, acz przyznam, że Grass zrobiła na mnie największe wrażenie. Bo była pierwsza. Podobnie było z Ubikiem, Lewą ręką Ciemności, Przenicowanym światem, Człowiekiem w labiryncie i wieloma innymi. Oprócz luźnej trylogii Arbai napisała jeszcze kilka świetnych powieści (Awakeners) i tych nie do końca udanych. Pisała dużo i chyba system wydawniczy nastawiony na generowanie stale nowości rozrzedził jej talent w późniejszym etapie twórczości.
OdpowiedzUsuń