Niedyskretny urok odgrzewanych dań, czyli "Czerwone liście" Simons
Kiedy w piosence zespołu PULP „TV movie” padają słowa:
Without you my life has become a hangover
without end.
A movie made for TV: bad dialogue,
bad acting, no interest.
Too long with no story & no sex.
nie mogę nie pomyśleć o
nadesłanej mi do zrecenzowania powieści kryminalnej „Czerwone liście” Paulliny
Simons. Stan, o którym śpiewa Jarvis Cocker, to bolesne i dojmujące poczucie
porzucenia/tęsknoty zamieniające życie w parodię życia. Złe dialogi, złe
aktorstwo, licha fabuła, dłużyzny, brak scen łóżkowych. Wszystko to jak ulał
pasuje do tej nieszczęsnej książki. (Oprócz seksu, opisanego w sposób drętwy,
nijaki, bezpłciowy…). Przeżyłem w życiu sporo rozstań i kac, jaki po nich
miałem był podobny do tego, jaki pozostał po „Czerwonych liściach.”
Wielbicieli powieści kryminalnych
ciężko zaskoczyć czymś nowym. Starzy wyjadacze spróbowali już zapewne każdej
możliwej wariacji. Począwszy od klasycznych Sherlocków i Herculesów,
skończywszy na wciąż penetrujących granice gatunku kryminałach skandynawskich.
Liczba możliwych odmian jest przeogromna, co świadczy o uniwersalności formuły,
a z drugiej strony grozić może zalewem dzieł w przedziwny sposób
zniekształcających ramy kryminału, wtórnych, nieudanych, banalnych.
Ostatnia uwaga odnosi się
niestety do powieści Paulliny Simons pt. „Czerwone liście” – książki nudnej i
niewnoszącej niczego nowego do skarbnicy gatunku. Dzieła, które realizując
wszelkie prawidła tworzenia kryminałów, rozczarowuje i na szczęście dość szybko
ulatnia się z pamięci czytelnika.
Pierwszą część książki (bagatela,
około 150 stron!) stanowi monotonna, pozbawiona tempa ekspozycja. Poznajemy
bohaterów, którym szybko zaczynamy życzyć śmieci, gdyż są nieziemsko antypatyczni.
Połączeni podejrzanymi związkami uczuciowo-miłosnymi prowadzą najczęściej
miałkie rozmowy zbyt wolno posuwające akcję do przodu. Scena kawiarnianej
rozmowy przyszłej ofiary mordercy z policjantem, który będzie mordercę śledził,
jest tak upiornie „o niczym”, że mogłaby się z powodzeniem znaleźć we francuskim
filmie nowofalowym. W kryminale, gdzie w sumie większość scen powinna nam coś
sugerować lub ukrywać w sobie tropy, do których będziemy wracać odtwarzając
okoliczności zbrodni, jest nie-do-pomyślenia. To takie żałosne obyczajowe
ćwierkanie.
Jeżeli ktoś w tym momencie nie
odłoży książki, doczeka się na główne danie, którym będzie śmierć jednej z
bohaterek. Wkrótce sympatyczny detektyw zabierze się za tropienie mordercy, a
autorka zacznie przyrządza swoje dzieło wedle znanych i ponoć gwarantujących sukces
receptur. Korzenie tajemnicy morderstwa tkwić będą głęboko w przeszłości,
znajdzie się grono podejrzanych, wśród których każdy będzie miał powód, by
uśmiercić nieszczęsną ofiarę. Śledzić będziemy mozolne śledztwo, w trakcie
którego odsłonią się przed nami kolejne warstwy prawdy.
Nie spodziewajmy się jednak
fajerwerków. Ta powieść jest co najwyżej przyzwoita i dziś, gdy od kryminału
wymaga się nowatorstwa, nieszablonowych postaci, karkołomnych fabuł lub
chociażby świetnie zarysowanego tła obyczajowego, razić może swoją poprawnością,
stylistyczną nijakością, bezbarwnymi postaciami, scenami, które doskonale znamy
z oglądanych jednym okiem telewizyjnych kryminałów. Drugim okiem przypatrujemy
się bijącym się ze sobą dzieciom lub podziwiamy sprawność, z jaką sąsiadka
wprowadza samochód do garażu…
Dodajmy, że „Czerwone liście”
Paulliny Simons pierwotnie ukazały się w 1996 roku. W Polsce pierwszy raz znajdują swojego
tłumacza, wydawcę i czytelnika w 2002, potem w 2014 roku. To dość zastanawiający fakt, który
może potwierdzać moją małą spiskową teorię – mamy do czynienia z klasycznym
przykładem odgrzewanego kotlet ze średniej jakości jadłodajni. Nie polecam.
Eee, i tak nie miałam ochoty na tego "kotleta" ;)
OdpowiedzUsuńCiężkostrawne ścierwo, jakby powiedział mój kolega patrząc na schabowego ze stołówki studenckiej.
Usuń:D
UsuńPaullina Simons ma tendencję do tworzenia dłużyzn. Kojarzysz może taki jej cykl "Jeździec miedziany", którego akcja rozpoczyna sie w oblężonym Leningradzie? To jest dopiero przegadane... Objętościowo są to tomy gabarytów "Biblii", ale jakby chciał streścić konkretną akcję to wyjdzie 2 strony A4.
OdpowiedzUsuńKojarzę ten cykl, bo moja Żona mi opowiadała, że jej koleżanka wstydziła się faktu przeczytania tych pierdół o "Jeźdźcu miedzianym." Taka karma...
Usuńpzdr
Przeczytałam "Jeźdźca..." i jeszcze drugi tom, choć dość pobieżnie. Na trzeci już szkoda mi było czasu. Jakoś się nie wstydzę.
UsuńProstuje - "Czerwone liscie" w Polsce po raz pierwszy zostały wydane w 2002 roku.
OdpowiedzUsuńOch, nie dotarłem do tej informacji. Dziękuję. Przeszukałem info o książce na amerykańskich stronach, ale nie sądziłem, że w Polsce ta pozycja już się kiedyś ukazała.
UsuńNieraz nie da się napisać pozytywnej opinii o książce... Ostatnio mam podobny problem. Ciągle trafiam na "nieudane" pozycje...
OdpowiedzUsuńNa nieudanych pozycjach można też wyrobić sobie niezłe umiejętności. Czasem o wiele trudniej pisać o książkach dobrych, które porwały i oszołomiły.
Usuńpzdr