Midasowe paluchy i fetysz opowiadania, czyli "Rzeczy ulotne" Gaimana
Być miłośnikiem fantastyki i nie znać twórczości Neila Gaimana lub nie kojarzyć nazwiska tego angielskiego autora wydaje się niemożliwością. Gaiman jest nie tylko laureatem rozlicznych nagród i wyróżnień, które zdobył za książki będące wyraźnymi punktami orientacyjnymi na mapie współczesnej fantastyki, ale również z powodzeniem realizuje się jako scenarzysta komiksowy (słynna seria o Sandmanie to w końcu jego dzieło). Ciut gorzej idzie mu pisanie wierszy, ale najwidoczniej nie można być doskonałym…
Gaimana można jednak nie lubić. Nie wszystkim podoba się artystyczna płodność pisarza, jego Midasowy dotyk, który nierzadko zamienia tekst w tombakową błyskotkę zamiast w szczerozłoty i unikatowy przedmiot zachwytu. Lekkie pióro autora a chyba zbyt często wygrywa z krytyczną autorefleksją, czego przykładem są teksty zebrane w drugim tomie „rozsianych” dzieł angielskiego autora pt. Rzeczy ulotne. Cuda i zmyślenia. Wbrew zachwytom zagorzałych wielbicieli Gaimana, trzeba od samego początku podkreślić, że książka ta jest nierówna i obok utworów wyśmienitych prezentuje nam historie na pierwszy rzut oka dobre, ale wewnętrznie puste, oferujące powierzchowne emocje.
Okładka ładna, nie powiem |
Gaimana najłatwiej ochrzcić jednym z najzdolniejszych postmodernistów literatury fantastycznej. I jeżeli postmodernizm będziemy rozumieli jako skłonność do łączenia wszystkiego z wszystkim, zdolność żonglowania znanymi i doskonale rozpoznawalnymi elementami świata literatury i kultury, budowania teoretycznie nowych treści przy pomocy starych prefabrykatów, to autorAmerykańskich bogów idealnie wpasuje się w ten schemat.
Pierwsze (i jedno z najlepszych w książce) opowiadanie pt. Studium w szmaragdzie doskonale ilustruje mechanizm, w jakim Gaiman czuje się najlepiej. Łącząc realia opowieści o Sherlocku Holmesie z grozą świata wykreowanego przez Lovecrafta, pisarz tworzy zupełnie nową jakość – opowieść jest fantastycznie skrojona, oszczędnie zarysowuje realia świata przedstawionego, tym samym mobilizuje czytelnika do eksploracji tegoż świata na własną rękę. A co najważniejsze – powierzchnia Studium w szmaragdzienie ma najmniejszej rysy; splot dwóch, wydawałoby się całkowicie odmiennych światów przedstawionych, jest fenomenalny.
Fabuły opowiadań bardzo często krążą wokół ulubionych przez Gaimanatematów – czytamy o duchach i innych mieszkańcach zaświatów, którzy pojawiając się w naszej rzeczywistości (Pora zamykania, dziwny, nieco pretensjonalny Październik w fotelu), sieją zamęt lub wyrywają bohaterów z błogostanu. Czytamy „dodatki”, jakimi autor wzbogaca wcześniej stworzone teksty – Władca górskiej doliny jest ciekawym uzupełnieniem doskonale znanych Amerykańskich bogów. Gaiman zasypuje czytelnika bogactwem pomysłów, potrafi oszołomić paletą przeróżnych nastrojów, które rozciągają się od mrocznych infernalnych przestrzeni (To inni) do lekkich przewrotnych wariacji na temat ulubionych lektur z dzieciństwa (Problem Zuzanny).
Gaiman jest konceptualistą – chwyciwszy pomysł, owoc krótkiego przebłysku inwencji, trzyma się go i buduje wokół niego krótszą lub dłuższą opowieść. Niestety, nie wszystkie pomysły bywają dobre. Zbyt często teksty wydają się jałową przeintelektualizowaną grą obliczoną na olśnienie odbiorcy. Są jak sztuczki techniczne, które nawet na metr nie przybliżają napastnika do bramki przeciwnika. Niejednokrotnie możemy odnieść wrażenie, że czynność pisania jest tak silnie zakorzeniona w naturze angielskiego autora, że gubi on zdrowy dystans do swojej twórczości – najlepszym przykładem tego są wiersze umieszczone w Ulotnych rzeczach. Pachnące grafomanią, starają się poruszyć serca i wyobraźnię, choć tak naprawdę są nieznośnie pretensjonalne i archaiczne w porównaniu z tym, co mówi i jak mówi współczesna angielska poezja.
Dla fanów Gaimana (i chyba nie tylko dla nich) wyjątkowo atrakcyjnie wyglądać będzie wstęp, w którym sam autor komentuje poszczególne teksty, budując wokół nich ciekawe konteksty. Śledzimy więc losy opowiadań, poznajemy zawiłe ścieżki, jakimi potrafi podążać natchnienie, ze zdumieniem i narastającą zazdrością czytać będziemy o przebogatym rynku czytelniczym, na którym Gaiman zajmuje ugruntowaną pozycję.
Podsumowując, Rzeczy ulotne są całkiem przyzwoitym uzupełnieniem portretu twórcy, którego powinno poznać się wcześniej, sięgając po jego klasyczne już dzieła. Forma powieści służy angielskiemu pisarzowi, który rozwija wtedy skrzydła i potrafi oszołomić czytelnika nadzwyczajną fabułą i solidną dawką fantastyki. Krótsze formy zaś często pozostawiają niedosyt lub mogą irytować z wyżej wymienionych powodów. Na szczęście wśród kilku słabszych lub średnich tekstów znajdziemy prawdziwe perełki. I to dzięki nim spotkanie z tym zbiorem opowiadań może być satysfakcjonujące.
Jestem fanką twórczości tego pana i na pewno przeczytam tę książkę, choć wydaje się być zupełnie inna niż poprzednie jego działa :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
Mona Te [Blog]
Ja tak średnio tego Gaimana lubię. Momentami za bardzo wierzy w swoje pomysły, a te ma różne. Naprawdę różne.
Usuńpzdr serdecznie
Otóż to, jest mocno nierówny!
UsuńJa jako jeszcze dziewczynka uwielbiałam jego książki, ale od dłuższego czasu nie miałam okazji sięgnąć po jego dzieła. Po przeczytaniu Twojej recenzji, mam ochotę wrócić do książek Gaimana i to niebawem :D
OdpowiedzUsuń