Co było, a nie jest, czyli nie żal mi małych księgarni
Wiem, że pewnie część z Was mnie znielubi po tym wpisie.
Trudno.
Zacznę z grubej rury. Nie lubię księgarń i nie kupuję
książek w księgarniach. Ani w dużych, ani w małych, ani w sieciowych, ani w
rodzinnych. Nie. I mam swoje powody, których nie obawiam się użyć jako
argumentów.
Nawet w największych księgarniach rzadko kiedy znajdę coś,
co mnie skłoni do zakupu i szczerze powiedziawszy nie pamiętam już, kiedy
ostatnio z jakiejś księgarni wyszedłem ściskając egzemplarz wypatrzonego
dzieła. I nie chodzi tutaj o to, że w sumie najbliższa jako taka księgarnia
odległa jest o około 20 kilometrów. Nie. Ja po prostu nie widzę na tych
wszystkich półkach czegokolwiek, co mogłoby mnie zaciekawić. Nie ma nic, czego
bym pragnął. Nic, bez czego nie mógłbym się obyć.
(Dodajmy, że miesięcznie spływa do mnie z 5-6 książek. Z
rzadka nowości, częściej antykwaryczne znaleziska.)
W mojej mieścince istniała przez parę lat malutka
księgarnia. Pawilonik szczelnie wypchany wszelkiego rodzaju książkami. Od
biografii, przez akwarystykę po fantastykę dla młodzieży i książki kucharskie.
Wchodziłem tam czasem, zamawiałem coś (oczywiście zamawiałem, bo księgarz nie
miał na miejscu tego, co by mnie interesowało) i czekałem parę dni na przyjście
towaru. Księgarnia jednak nie mogła utrzymywać się z nielicznych zamówień
wiernych klientów.
Gdy księgarnia przeżywała swoją agonię (wieczna przecena
tego, czego nikt nie chciał czytać), przechodziłem obok, odwracając wzrok.
Robiło mi się niewymownie smutno. Żal jakiś ściskał serce. A potem przyszło
zrozumienie. Jaki sens mają tego typu miejsca, w których teoretycznie jest
WSZYSTKO, a tak naprawdę nie ma NIC? Czym różni się taka księgarnia od innych
punktów handlowych, w których znajdziemy "1001 drobiazgów"? Chyba
niczym, Oprócz tego, że zamiast dupereli z Chin znajdziemy książkowe buble
pomieszane z wartościowymi tekstami. No ale te wartościowe w większości albo
już znamy, albo nas nie interesują...
Księgozbiór uzupełniam myszkując w Internecie. Tanie
księgarnie, antykwariaty, strony samych wydawnictw - to tam znajduję książki,
których szukam. I tam wszystko znajduję.
Wszystkie te myśli zaczęły się kłębić, gdy w Sieci zawrzało
na temat jednolitej cen książki. Książka ma mieć roczny okres ochronny przez
pierwszy rok. Zwolennicy tego pomysłu zakładają, że dzięki temu zyskają małe
księgarnie, które nie mogły do tej pory konkurować z molochami. Molochy miały zawsze niższe ceny i liczne
promocje.
A moim zdaniem tego typu pomysły wcale nie uratują
archaicznej koncepcji księgarni. Ja (i myślę, że nie tylko ja) omijam
księgarnie (małe i duże) nie dlatego, że ceny są takie, a nie inne. Omijam, bo
księgarnie stacjonarne nie oferują mi niczego, czego nie mógłbym znaleźć w
Sieci. Nie da się zawrócić kijem Wisły.
Ja wiem, ja wiem... Małe księgarnie,
miasteczka żydowskie, klimat, zapach, usłużny miły księgarz, kot śpiący na
rzędach starych woluminów...Rozumiem, ale już nie czuję.
Powiem Wam tak - gdybym trafił szóstkę w
Dużego Lotka i kupiłbym sobie księgarnię (o czym kiedyś marzyłem), to mój los
byłby przykładem najromantyczniejszego bankructwa w historii cywilizacji...
Chociaż boli to co piszesz to jest to niestety prawda. Przez sentyment by się chciało ale już sami dostrzegamy, że i tu postęp robi swoje.
OdpowiedzUsuńJa jestem cholernie sentymentalny i gdy wracam do rodzinnego miasta, to zawsze odwiedzam malutki antykwariacik, którego właścicielka zna mnie od 20 lat. Czasem coś kupię, ale... Cóż, często z przyzwyczajenia, na siłę nieco. Ech, szkoda tych miejsc, ale czas robi swoje i sens moim zdaniem mają tylko specjalistyczne księgarnie, a nie takie mydło-powidło. Gdybym ja miał księgarnię, to na jednej ścianie miałbym półki z fantastyką, na drugiej z poezją. I koniec.
UsuńJa chyba jestem po prostu zbyt mało wybredny i zbyt łatwo pobudzić można mą ciekawość. Książek w małych księgarniach nie kupuję wiele, ale regularnie nawiedzam np. poznański Bookarest. Ale nie mam żadnych sentymentów ni emocjonalnych powiązań z żadną księgarnią. Regularnie nawiedzam antykwariaty, a najwięcej książek to chyba kupiłem w lumpeksach. Z jednej strony nie dziwię się, że nie będzie po nich płakał, ale mimo wszystko uważam, że ich upadek byłby stratą. Choć tak w zasadzie bardziej jest odzwierciedleniem marnego stanu czytelnictwa.
OdpowiedzUsuńA wyobraź sobie, że dziś w Bookareście byłem i się posnułem między półkami. Omal nie kupiłem tekstów Młynarskiego.
Usuń