Nie esej, nie filozoficzny, czyli "Bezsilność i zemsta prawdy" Lewandowskiego

Wbrew podtytułowi książki Konrada T. Lewandowskiego („Esej filozoficzny o stanie obecnym i przyszłości cywilizacji Zachodu”) nie mamy do czynienia ani z esejem, ani z (większą) filozofią. Trzymane przeze mnie niewielkich rozmiarów dzieło najbezpieczniej chyba nazwać zbiorem felietonów, w których Lewandowskiemu nie udaje się ukryć samego siebie, nie udaje się uciec od boleśnie bieżących odwołań, ani przesłonić własnych (bardzo wyrazistych) poglądów, by zachowując minimalny obiektywizm, postarać się cokolwiek zdiagnozować, wyciągnąć dalej idące wnioski. Od filozofii wymaga się przynajmniej odrobiny wzniesienia się ponad swój czas, aby mogła ona ukorzenić się nie tylko w naszej epoce żelaza, ale również mogła odnaleźć się po części w przyszłości, której już ani ja, ani Lewandowski pewnie nie dożyjemy. Tylko czy kogokolwiek wtedy będą interesowały przywoływane słowa księdza wypowiedziane na pogrzebie babki autora, mikroskopijna wojenka z feministkami czy skompromitowany polityk? Obawiam się, że nie.



Książka tak naprawdę zaczyna się od uruchomienia bardzo chwytliwego konceptu – Lewandowski udowadnia, że śmierć cywilizacji europejskiej i jej wartości można bardzo konkretnie umiejscowić w czasie i przestrzeni. Bitwa pod Verdun (rok 1916), jedno z najkrwawszych starć zbrojnych XX wieku, była początkiem wydarzeń, w szeregu których autor umieszcza i holokaust, i studenckie rewolty lat 60, i tryumfalny pochód poprawności politycznej, i w końcu islamizację Starego Kontynentu. Teza jest śmiała, ale nie była (przynajmniej dla mnie) odkrywcza.

W ogóle I wojna światowa stanowi cezurę, której nie można nie zauważyć – świat już nigdy nie miał być taki „niewinny”. Odwołuję się tutaj do melancholijnego wiersza Philipa Larkina „MCMXIV” ( 1914 „po rzymsku”), który wieńczą słowa:

Never such innocence,
Never before or since,
As changed itself to past
Without a word – the men
Leaving the gardens tidy,
The thousands of marriages,
Lasting a little while longer:
Never such innocence again.

Już nigdy więcej taka niewinność,
Jak nigdy dotąd, jak nigdy więcej,
Odkąd bez słowa się obróciła
W przeszłość – mężczyźni, co zostawiają
Ogródek, w którym panuje czystość,
Ład i porządek, tysiące małżeństw
Trwających jedną sekundę dłużej.
Już nigdy więcej taka niewinność.

(Tłum. Jacek Dehnel)

Tak, było coś nieuchwytnie romantycznego w czasach, gdy ludzie wierzyli między innymi w słuszność idei czystej walki, a zostali skonfrontowani w machiną wojenną, z pierwszymi czołgami, gazami bojowymi i lotnictwem, z huraganowym ogniem armat i terkotem karabinów maszynowych. Ten romantyzm ( ile nie jest tylko pięknym mitem belle epoque) został rozsiekany, zmielony, przeżuty właśnie na polach bitew I wojny światowej. Odtąd wojna za sprawą zdobyczy techniki stała się żywiołem totalnym. Lewandowski w bardzo ciekawy sposób interpretuje (nie on pierwszy, dodajmy) przysłowiowy już pacyfizm Francuzów, widząc w nim echo traumy Verdun właśnie. Bitwa ta przetrąciła zdrowy (?) kręgosłup Europy i sprawiła, że Stary Kontynent i jego mieszkańcy mogli rozwijać się tylko „krzywo”, zapomniawszy o swoich pierwotnych cnotach i szlachetnych dążeniach. Pokolenie, którego kości udeptywały kolejne pokolenia Europejczyków, nie zdążyło przekazać dalej tego, co miało w sobie najszlachetniejsze.

Teza autora prosi się wręcz o solidne fundamenty. O dowody, które zastąpią przeczucia i o wywód, który zastąpi wszechobecne skróty myślowe. Chciałoby się lepiej poznać grunt, z którego wyrastały takie a nie inne decyzje dowódców owocujące później setkami tysięcy zabitych żołnierzy. Chciałoby się wiedzieć, czy Verdun było przyczyną późniejszych tragedii Europy, a może było skutkiem wcześniejszych patologii drążących tunele w XIX-wiecznej europejskiej polityce. Chciałoby się wyraźniej zobaczyć ścieżki, którymi płynęła trucizna Verdun, by, jak chce Lewandowski, przyczynić się do holokaustu etc. Przypomnijmy, pełny tytuł książki Lewandowskiego brzmi „Bezsilność i zemsta prawdy”; tak się składa, że przyzwoite dzieła mające pretensje do filozofowania poświęcają tytułowym wartościom więcej miejsca, niż autor zebrał w tej książce.

Czy to zarzut? I tak, i nie – jeśli Lewandowski zdjąłby ze swojego tekstu uroczystą szatę i wyrzucił precz koturnową mylącą zapowiedź książki, mielibyśmy do czynienia ze zbiorem „szybkich” tekstów, które kilkoma sztychami rozprawiają się z naszą dziwaczną teraźniejszością i niepewną przyszłością. Wystarczyłoby wszak podzielić rozważania przy pomocy śródtytułów, a czytelnicy otrzymaliby atrakcyjne i dobrze przyprawione felietony. Taką właśnie książkę opublikował ostatnio stojący po drugiej stronie ideowej barykady Dariusz Karłowicz, który swój zbiór tekstów prasowych zatytułował „Polska jako James Bourne.” Karłowicz (sam filozof) świadomy jest kalibru tekstów, które zaproponował czytelnikom. Nie zmusza swoich tekstów, by stawały na palcach i brały wysokie C. Karłowicz jest świadomy formy, którą się posłuży. Natomiast Lewandowski niejako żyruje swoje odkrycia zapewnieniami, że mamy do czynienia z filozofią. Nie mamy. Kropka.

Lewandowski może się jednak podobać – zwłaszcza wtedy, gdy przy pomocy „chłopskiego rozumu” analizuje a potem obnaża absurdy poprawności politycznej, dyskursu „mniejszościowego”, hipokryzję sfunkcjonalizowanych religii etc. Jest ostry, nie przebiera w słowach, nie bierze jeńców. Obuch (precyzyjniejszych narzędzi w tej książce nie szukajmy) krytyki wytrąca z rąk każdą subtelniejszą próbę obrony racji przeciwnych. Trzeba mieć jednak podobną do Lewandowskiego grupę krwi, by przyklasnąć jego myślom. Mnie do pewnego stopnia kupił, bo kpimy lub gardzimy podobnymi zjawiskami, ale w momencie, gdy autor równa z ziemią katolicyzm, polski patriotyzm w duchu Romana Dmowskiego lub buduje kapliczki rodzimowierczym ruchom dążącym do renesansu bliżej nieokreślonej „słowiańszczyzny-pogańszczyzny”, trudno było mi z Lewandowskim znaleźć wspólny język – nie tylko ze względu na różnice światopoglądowe, ale nade wszystko z powodu sposobu, w jaki autor formułuje opinie.

Publicystyczny ton sporej części myśli, nieuznający sprzeciwu ton, którym Lewandowskim narzuca odbiorcom poglądy, mogą odpychać tym bardziej, że czytelnik nijak nie może zweryfikować podawanych przez autora treści. No bo jak zweryfikować sądy takie jak ten: „Natomiast w Europie Środkowo-Wschodniej ateizm jest traktowany z lekceważeniem i pogardą, poddawany prymitywnej krytyce (…)” W sumie można to zweryfikować, ale wybitnie na niekorzyść samego Lewandowskiego, który chyba nie słyszał o kraju leżącym w Europie Środkowo-Wschodniej, którego 65% mieszkańców deklaruje ateizm. Podobnych uogólnień, hiperbolizacji, sądów jest mnóstwo. Funkcja informatywna języka została zastąpiona funkcją ekspresywną, a ta z kolei udaje informatywną. I kółko się zamyka.

„Bezsilność i zemsta prawdy” ma też silniejsze strony – widać głęboką erudycję autora, zdolność do szukania powiązań pomiędzy wydarzeniami, wrodzony instynkt, który pozwala zlokalizować ukryte korytarze łączące epoki, kulturę wysoką z popularną, sacrum z profanum. Czytelnika zasypie lawina informacji, odniesień, tropów, którymi może podążyć samodzielnie, by poszerzyć wiedzę, którą tak Lewandowski ceni. Tak, to jest siła tej rozedrganej, nerwowej książki.

Nie mam pojęcia, czy profetyczne wizje zawarte w „Bezsilności…” mają szansę się sprawdzić. Mam nadzieję, że nie, bowiem Lewandowski widzi w ciemnych barwach to, co może przynieść Europie i światu przesilenie, którego właśnie jesteśmy bezradnymi świadkami. Problem z przepowiedniami mamy taki, że prawdziwe są tylko te, które się sprawdzą. Obraz teraźniejszości wydaje się być trafiony, ale (powtórzę) sprowadzony jest on do kilkunastu dyżurnych problemów, z jakimi zmagać się musi dzisiaj „biały heteroseksualny mężczyzna.” Rozprawa z tymi problemami również odbywa się na drodze rytualnego wytykania słabości wirtualnych (i prawdziwych) adwersarzy lub na drodze bezlitosnej krytyki unieważniającej jakikolwiek dialog z ideowymi przeciwnikami.

Ładunek filozoficzny „Bezsilności…” jakiś tam jest, ale rozrzedza go monstrualny subiektywizm, zbyt głębokie ukorzenienie w teraźniejszości oraz przesadna wiara w słuszność idei, na których prawdziwość Lewandowski dowodów nam nie daje.  

Na prośbę wydawcy książki dodaję odsyłacz do strony Autora - Przewodas.pl

Komentarze

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, ja tam się tłumaczeniem tak trudnych wierszy nie zajmuję. Larkin jest tak precyzyjny, że oddać do wiernie w polszczyźnie jest niemożliwym. Albo się gubią sensy, albo forma tekstu.

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest kawał buca i tyle. Zresztą napisałem mu pod tym komentarzem parę słów, które też skwitował obelgami. Kij mu w oko! Nic dziwnego, że go potem nie traktuje nikt poważnie. Najgorsze jest to, że ta książka nie miała porządnej korekty i redakcji. Bo w sumie ja się tego przede wszystkim czepiam. A w co wierzy autor? Może nawet w kwadratowe koła. Nic mi do tego. Byle umiał porządnie to opisać.

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Oj, jeżeli autor nie panuje nad setką stron (to nie jest dużo) w takim stopniu, by nie notorycznie zapominać o tytułach w cudzysłowie, to ja już nie wiem. A druga rzecz, że po kilka razy powtarza te same odkrycia - a że Verdun, a że kościół upada, a że to, a że tamto... Z ołówkiem w ręku można to sobie pozakreślać. Redakcja też winna, ale autor pierwszy się nie spisał.

      Dzięki za wytrwałe komentowanie.

      Usuń
  3. Ach, widzę z komentarzy, że autor zawitał gdzieś w Twe strony. Szkoda, że trudno teraz odnaleźć wywiad, którego Lewandowski udzielił swego czasu QFANTowi. Zatytułowany jakże odpowiednio, "Jebnę dechą od trumny". Daje całkiem niezły wzgląd w osobowość autora.

    Pożeracz

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty