Póki tłoki pracują, czyli "Blackwater. Magia i stal" Pierumowa
Ja już najprawdopodobniej dawno
temu wyrosłem z tego typu literatury. Z roku na rok coraz starszy jestem i
rzadko co i rzadko kiedy jest mnie w stanie porwać, zachwycić, ruszyć,
wzruszyć. Dla takich starych dziadów to ewentualnie żywoty świętych pańskich, „Kazania
sejmowe” Piotra Skargi lub „Rodzina Połanieckich” Sienkiewicza (którą akurat
czytam powolutku). Nie znaczy to jednak, że
kompletnie oślepłem i straciłem węch. Doceniam, a nawet z czystym sumieniem
czasem polecę coś, co nie jest adresowane akurat do mnie. Tak się sprawy mają w
przypadku książki Nika Pierumowa „Blackwater. Magia i stal”.
Rosyjski autor zasłynął w świecie
fantastyki jako rewizjonista - tworząc
swoistą kontynuację kanonicznej opowieści Tolkiena, odwrócił zło i dobro,
wymieszał wartości, zrelatywizował prosty i klarowny świat Śródziemia. Został
zauważony, chyba nawet słusznie.
Książka, którą mam przed sobą,
również tylko na pozór jest oczywistą historią dziejącą się w rzeczywistości
wypełnionej łatwo rozpoznawalnymi, utrwalonymi w świadomości odbiorców gatunku,
elementami pochodzącymi z takich gatunków jak steampunk czy magiczne bildungsroman
a la Harry Potter. Pod powierzchnią tej powieści są piwnice i lochy, w
które warto się chyba zapuścić. A są one dla mnie o wiele ciekawsze, niż ładnie
oświetlone przestronne pokoje na piętrach.
Fabularnie Pierumow nie zaskakuje
za bardzo. Wprowadza nas w klasycznie zaprojektowaną przestrzeń, w której
ścierają się ze sobą dwie opozycyjne siły. Początkowo świat przyjdzie nam
poznawać za sprawą nastoletniej Molly Blackwater, która żyje w Nord Jorku, w
mieście-molochu przypominającym skrzyżowanie Metropolis (Fritza Langa) i
wiktoriańskiego Londynu. Bród, węglowy pył, potężne maszyny pracujące w
trzewiach fabryk, zastępy robotników powoli spychanych na margines egzystencji
za sprawą rewolucji technologicznej będącej owocem tryumfującego racjonalizmu,
oficjalnej doktryny państwa.
W tym świecie magia jest
zakazana, a ludzie wykazujący zdolności magiczne wtrącani do więzień. Ja wiem,
brzmi to dość sztampowo i prowadzi nas prostą drogą w kierunku oczywistego
zawiązania fabuły – główna bohaterka odkrywa w sobie zakazane „właściwości”, co
rzecz jasna wywołuje u niej paniczny strach, gdyż dziewczyna doskonale wie, co
się stanie, gdy dowiedzą się o tym odpowiednio mroczne służby.
I jeszcze jedno – Królestwo,
którego obywatelką jest panna Blackwater, toczy zażartą walkę z niejakimi
Rooskies, którzy stojąc na nieco niższym szczeblu rozwoju cywilizacyjnego nie
pozwalają sobie w kaszę (ze skwarkami) dmuchać i dzielnie bronią swojej
niezależności. Stali, silnikom parowym i potędze pociągów pancernych
przeciwstawiają siłę ducha, odwagę i (a to ci niespodzianka) magię.
Czujecie? Pierumow ładnie sobie
zakpił z wszelkich stereotypów na temat własnych ziomków. Rooskies odsyłają nas
do stygmatyzującego określenia „Ruski” (co w mniej wrażliwych na uroki
słowiańszczyzny uszach może nie zostać wysłyszane). Rooskies, początkowo
portretowani jako barbarzyńcy, dzikusy i niebezpieczni nieokrzesańcy, z czasem
zyskują w oczach nie tylko samej bohaterki, ale również czytelników. W
odróżnieniu od bezdusznego i niemal totalitarnego Królestwa, dystyngowanego i
wyrafinowanego mocarstwa, pielęgnują inne cnoty – odwagę, żywiołowość, dumę
wynikającą z poczucia przynależności do wolnych istot, których nie krępuje
stechnicyzowana cywilizacja.
Ta powieść to hymn ku czci
czegoś, co nazwać można słowiańską (a już na pewno rosyjską) duszą.
Przychodziło mi na myśl nawet, by nazwać Pierumowa pomniejszym piewcą idei
panslawizmu, ale mam chyba za mało argumentów, by to zrobić.
Tak czy siak całkiem dobrze się
czyta „Magię i stal” jako ilustrację pewnych tarć cywilizacyjnych, których
świadkami przecież byliśmy i wciąż jeszcze jesteśmy. Umowny świat Zachodu i
jego kultura nieustannie przecież próbowała skruszyć pomniejsze ośrodki
charakteryzujące się odmienną obyczajowością, tradycjami, wzorami życia
społecznego. Do pewnego momentu doskonale się to udawało. Teraz z tego, co
widzę, maszyna Zachodu zaciera się, w jej tryby dostaje się coraz więcej piasku
i być może za kilka pokoleń fabryka definitywnie zatrzyma produkcję.
W świecie Pierumowa wciąż jednak
tłoki sumiennie wywiązują się ze swoich zadań. Czyżby się spóźnił ze swoją diagnozą?
Kwestia formalna: czy to "Rooskies" to nie bardziej odwołanie do hamerykańskiego "Ruskies"?
OdpowiedzUsuńNo chyba właśnie nie. Wystarczy przeczytać ich opis - wyglądają jak rasowi Słowianie.
Usuń