Gdzież są niegdysiejsze erekcje, czyli "Serotonina" Houellebecqa
Długo szukałem patentu na tę powieść. Długo za długo. Być może to ślepy
upór napędzał mnie, by w „Serotoninie” znaleźć coś, czego nie znalazłem,
czytając dobre lub przyzwoite omówienia tej powieści. Cóż, kiepskie też
czytałem i prawdę powiedziawszy było ich nawet więcej…
Nigdy jakoś szczególnie nie wabiły mnie powieści francuskiego autora. Odpychała
raczej ich skandalizująca aura, zachwyty obłudnych czytelników, którzy oburzali
się na flirt z pornografią, jednocześnie nie mieli niczego przeciwko temu, by otaczająca
ich kultura kipiała bezwstydem. Że niby zrywa maski cywilizacji Zachodu, a
zza tej maski wyziera pustka? Że krytykuje rozpasaną konsumpcję? Syte i leniwe
kocury? Lubieżne kotki? Ten podręczny zestaw do „ułożenia sobie Houellebecqua na
odpowiedniej półce” wydawał mi się jednak jakoś prawdziwy i odpychający
jednocześnie. Ja naprawdę nie muszę czytać książek o tym, co dociera do mnie
wyraźniej i głośniej innymi kanałami. W ten oto sposób na całe lata zamknąłem
do siebie dostęp do tej prozy. Czytając więc „Serotoninę”, czułem się jak ktoś,
kto wchodzi do wody, w której od dawna doskonale pływają inni. Muszę
przyzwyczajać ciało do niezbyt komfortowej temperaturę i zajmie mi to dobrą
chwilę.
Walcząc z potworną depresją, główny bohater powieści przyjmuje specyfik
pobudzający wydzielanie serotoniny. Lek nowej generacji, przepisywany wyłącznie
na receptę, wywołuje jednak dość nieprzyjemny efekt uboczny - brak erekcji,
utratę zainteresowania kobietami, być może nawet trwałą impotencję. Udręczony
bohater zalewany jest napływającymi wspomnieniami udanych i mniej udanych
związków, których fundamentem był oczywiście seks, Seks w każdej możliwej i
akceptowalnej w libertyńskiej Francji formie. Ciepłe, niemal czułe opisy
zaprzepaszczonych szans na szczęście i spełnienie, natychmiast rozbija
szczegółami rodem z pornograficznego rekwizytorium.
Ach, gdzież są niegdysiejsze erekcje, zdaje się pytać retorycznie
bohater i pewnie sam autor. Ten przetworzony Villonowy topos to coś więcej, niż
tylko wyraz bezradności w walce o utrzymanie męskości w jak najlepszej formie.
Nie. Tutaj nie pomoże żadna viagra…
Przyszło mi do głowy, że jeżeli fundamentalny dla bohatera problem
wyświetlić na ogromnym ekranie, ekstrapolować osobiste nieszczęście na
przestrzeń o niebo większą, to czy erekcja nie jest symbolem żywotności,
jurność i ekspansji kultury Zachodu, być może całej Europy? A jeżeli uwiąd jest
tym, na co cierpi nasz kontynent i jeżeli sam sobie na to solidnie zapracował,
przyjmując „leki na doły”, na egzystencjalne specyfiki na pustkę? Jeżeli tak,
to co wcześniej napędzało potencję?
Nie wiem, czy brzmię wiarygodnie, ale patrzę na to tak: za cenę
równowagi psychicznej przehandlowaliśmy „męskość” – jako kultura przede
wszystkim.
Przypominam sobie również opowieść o śmierci jednego z mitologicznych bóstw. Pan,
bo o nim mówimy, lubieżny i jurny, mający kozie nogi, owłosiony na całym ciele
jegomość, gustujący we wszystkim, co się
rusza, wyzionął ducha na jednej z Wysp Echinadzkich. Donosi nam o tym uprzejmie
Plutarch w swoich „Moraliach”.
Śmierć antycznego bóstwa była zapowiedzią nowych czasów. Pogaństwo
właśnie ustępuje przed żywiołem chrześcijaństwa. Pogaństwo zmęczone, wypalone,
szamoce się w agonii. Jest noc. Rano zapieje kogut i „będzie wszystko nowe”.
Zrozumiałem zadziwiający passus o bożej obecności, który na pozór na
siłę autor doczepił do ostatniej strony powieści. Piękna, niemal ortodoksyjna
koda, może być prawdziwym kamieniem obrazy dla wszystkich, którzy cenią w
twórczości francuskiego powieściopisarza skandalizujące tony. Moim zdaniem
„Serotonina” to przede wszystkim opowieść o umierającej pogańskiej
rzeczywistości. O poranionych bezsensem istnienia ludziach, którzy w pogoni za
szczęściem (rozumianym w rozczulająco naiwny sposób) są w stanie zrobić
absolutnie wszystko, nawet złożyć ofiarę z dziecka (proszę sobie sprawdzić w
powieści). To opowieść o pustych i komicznie nieudolnych gestach oporu wobec
sił daleko potężniejszych niż pojedynczy zdesperowany człowiek (vide finał
konfrontacji rolników z policją i wolnym światowym rynkiem). A jednocześnie te
potężna siły są żałośnie mizerne wobec sacrum, które człowiek wypędził ze
swojego życia.
Tak, proszę państwa, Houellebecq zapowiada nadejście przesilenia, nadejście czasów,
które po śmierci bożka pana mogą zastąpić uschnięty i sflaczały świat.
Być może...
Ciągnąć tę interpretację, ja bym stwierdził, że Europa sflaczała dawno już...
OdpowiedzUsuńW momencie, gdy Imperium Brytyjskie i Portugalia wycofały się ze swoich kolonii, wszystko się skończyło. Cóż...
UsuńCiekawa opowieść. Przeszłość ma nam sporo do zaoferowania. Uważam że kiedyś radzono sobie z rożnymi problemami nawet lepiej.
OdpowiedzUsuńMój blog: https://www.aptekakamagra.pl/