Z mysiej perspektywy, czyli "Dom obiecany" Kilwortha
Ze wszystkich nieprzeczytanych w tym roku książek najmniej nie przeczytałem powieści "Dom obiecany" pióra Garry'ego Kilwortha. Sam nie wiem, dlaczego tak łatwo przyszło mi odłożyć ten tekst, który początkowo mnie naprawdę uwiodła. Być może trzeba wielkiej sztuki, by utrzymać moją uwagę na przestrzeni dłuższej niż 250-300 stron.
I nie, nie żałuję porzucenia jakiejkolwiek książki nawet na 25 stron przed finałem. I nie, nie uważam, że nie mam prawa wypowiadać się o danym tekście, gdy nie przeczytałem całości.
Nawet nie pytajcie, ile razy napisałem sensownie o książce, którą ledwie napocząłem...
"Dom obiecany" to typowe animal fantasy z całym dobrodziejstwem żywego inwentarza. Bohaterem jest mysz o imieniu Handlarz, którzy wiedzie spokojną i przewidywalną egzystencję w swojskim Żywopłocie. Pewnego dnia śnią mu się głosy przodków, które mobilizują go, by rzucił wszystko i ruszył w kierunku Domu, gdzie rozliczne rozproszone mysie plemiona najwidoczniej czekają na swojego pomniejszego Zbawiciela...
Znakomicie się to wszystko czytało. Żabia (czyli mysia) perspektywa w odświeżający sposób nakazuje nam spojrzeć na wszechświat prowincjonalnej angielskiej posiadłości, którą wypełniają niedostrzegalne dla ludzi istoty - myszy, szczury, sowy, nornice. Cała ta menażeria tworzy odrębny kosmos, wszechświat rządzący się swoimi prawami, tworzący państewka plemienne, religię, przestrzenie sacrum i profanum. Od piwnic po strych uparcie trwa utajone życie. "Gęstość" materii powieści w zdumiewający sposób pozwala ujrzeć w tej historii jakieś dziwne odbicie wielkich epickich narracji ludzkości, opowieści podbitych niemal biblijnym oddechem.
Początkowo chciałem tę książkę przeczytać dzieciakom własnym, ale brutalne sceny mysich pojedynków, ludzkie sadystyczne dziecko torturujące pochwycone gryzonie lub erotyczne ekscesy bohaterów skutecznie wybiły mi ten pomysł z głowy.
Dodatkową komplikacją wydawała mi się wielowątkowość powieści. Wszelkie historie o "mesjaszach" starają się nie spuszczać wzroku z protagonisty. To wokół niego koncentrują się wydarzenia, a wątki poboczne służą co najwyżej rozjaśnieniu nielicznych pobocznych korytarzy tekstu. W przypadku "Domu obiecanego" mamy w sumie kilka opowieści konkurujących z głównym, brzmiącym najapetyczniej, wątkiem. I to mnie mocno drażniło, gdyż nie wszystkie pomysły autora wydawały mi się wystarczająco atrakcyjne.
Cóż... Można sięgnąć i sprawdzić. Ja już sobie tę powieść umieściłem w konkretnym miejscu mojego czytelniczego wszechświata i mogę z całą odpowiedzialnością o niej opowiadać. A Wy po przeczytaniu tego omówienia też już coś tam wiecie...
Czołem!
Początkowo chciałem tę książkę przeczytać dzieciakom własnym, ale brutalne sceny mysich pojedynków, ludzkie sadystyczne dziecko torturujące pochwycone gryzonie lub erotyczne ekscesy bohaterów skutecznie wybiły mi ten pomysł z głowy.
Dodatkową komplikacją wydawała mi się wielowątkowość powieści. Wszelkie historie o "mesjaszach" starają się nie spuszczać wzroku z protagonisty. To wokół niego koncentrują się wydarzenia, a wątki poboczne służą co najwyżej rozjaśnieniu nielicznych pobocznych korytarzy tekstu. W przypadku "Domu obiecanego" mamy w sumie kilka opowieści konkurujących z głównym, brzmiącym najapetyczniej, wątkiem. I to mnie mocno drażniło, gdyż nie wszystkie pomysły autora wydawały mi się wystarczająco atrakcyjne.
Cóż... Można sięgnąć i sprawdzić. Ja już sobie tę powieść umieściłem w konkretnym miejscu mojego czytelniczego wszechświata i mogę z całą odpowiedzialnością o niej opowiadać. A Wy po przeczytaniu tego omówienia też już coś tam wiecie...
Czołem!
Erotyczne ekscesy myszy? No ładnie. Tego to bym się nie spodziewał.
OdpowiedzUsuńNo też się początkowo zdziwiłem, ale potem mnie naszło, że właściwie to dosyć naturalistyczna książka, więc dlaczego omijać ten aspekt mysiej egzystencji?
Usuń