Do przerwy 1:0, czyli "Możemy cię zbudować" Dicka

Philip K. Dick jest jednym z najważniejszych twórców fantastyki naukowej. To żadna prawda objawiona, lecz fakt, z którym trudno dyskutować. Oszałamiająca liczba opowiadań i powieści, ich mniej lub bardziej udane ekranizacje, mnóstwo tłumaczeń, wznowień, kolejne pokolenia odkrywające urok dziwacznych światów pisarza, szalone życie, w którym Dickowi nie było łatwo odróżnić prawdy od wytworów paranoicznego, karmionego narkotykami umysłu – jak wielu tak ekscentrycznych i inspirujących autorów zna XX wiek?

Większości jego pomysłów nie sposób zakwalifikować do tak zwanej twardej science fiction. Dick systematycznie odrzucał wszystko, co zmuszałoby go do naukowej weryfikacji własnych wizji. Pierwsze opowiadania i powieści trzymały się jeszcze reguł obowiązujących w przestrzeni gatunku, ale stopniowo (być może na skutek nadużywania substancji psychoaktywnych, znudzenia lub, co najbardziej tajemnicze, doświadczeń religijnych) pisarstwo Dicka stawało się coraz bardziej groteskowe, kpiło z czytelniczych przyzwyczajeń, a być może również zaczęło zjadać własny ogon.

O twórczości Amerykanina powiedziano, że stawia ona jedno pytanie – co jest rzeczywiste? Dick zadawał je wiele razy i po wielokroć udzielał na nie odpowiedzi. Raz poważnych i głęboko filozoficznych, innym razem bardziej rozrywkowych. Kolejne uogólniające stwierdzenie dotyczące Dicka brzmi następująco: jako niespełniony (być może na szczęście dla literatury) pisarz głównego nurtu bardzo często nasycał powieści treściami typowymi dla dzieł obyczajowych i psychologicznych. Bohaterowie jego prozy zmagają się z problemami każdej możliwej natury – uzależnieniami, kompleksami, nieszczęśliwymi związkami… Wszystko to można żartobliwie skwitować słowami: „cóż z tego, że Marsjanie atakują Ziemię, skoro rozpada mi się małżeństwo?”.

Tajemnicą również nie jest to, że Dick był pisarzem nierównym. Do legendy przeszło tempo jego pracy (potrafił napisać powieść w kilka tygodni), które to niestety zbyt często pozwalało zmarnować się bardzo wielu dobrym pomysłom. Toteż obok fundamentalnych tekstów takich jak Człowiek z Wysokiego ZamkuUbik lub Trzy stygmaty Palmera Eldritcha znajdziemy dzieła mniej dopracowane, obiecujące bardzo wiele, ale finalnie rozczarowujące. Autorowi ponad czterdziestu powieści chyba jednak można wybaczyć chwilowe spadki formy.



Możemy cię zbudować to powieść z 1972 roku. Dick zdążył już napisać swoje kanoniczne teksty, przed nim wciąż były te najbardziej intymne, w których połączył namysł nad niezrozumiałym dla siebie doświadczeniem o zabarwieniu religijnym z postępującym paranoicznym poczuciem zagrożenia, którego wciąż odczuwał w rządzonej przez Nixona Ameryce. Tak więc Możemy cię zbudować istnieje gdzieś na literackiej „ziemi niczyjej”, w przedpokoju.

Bohaterem książki jest typowy dickowski rzemieślnik-idealista, Louis Rosen, który wraz z biznesowym partnerem produkuje elektroniczne klawikordy. Interesy idą średnio, więc jeden z panów zaczyna się zastanawiać, jak odbić się od dna, w kierunku którego ewidentnie zmierzają. I tutaj pojawia się charakterystyczny dla pisarza pomysł – firma tworzy robota, wierną kopię polityka z czasów wojny secesyjnej. Potem zaś pojawia się kolejny robot – tym razem to elektroniczny odpowiednik Abrahama Lincolna. Na scenę powieści wkraczają bezlitosny rekin finansjery Sam Barrows oraz chora psychicznie córka partnera Louisa – Pris, w której nieszczęśliwie zakochuje się główny bohater.

Powieść początkowo zaczyna poruszać się w bardzo atrakcyjnym kierunku – rozważania na temat sztucznej inteligencji w świecie ludzi, którzy okazują się być bardziej bezduszni i chłodni od samych maszyn, najczęściej prowokują do namysłu nad samym człowieczeństwem. Czym ono jest? Konstrukcją raz na zawsze związaną z naszym biologicznym istnieniem? Teoretyczną obecnością duszy zamkniętej w klatce kości i ścięgien? A może człowieka można „wyhodować” i uczynić go lepszym od ludzi, bowiem istnieje szansa, że konstruktorzy nie wszczepią w taką istotę typowych dla homo sapiens wad i niedoskonałości? Konfrontacja między „Lincolnem” upominającym się o swoje prawa a biznesmenem, który traktuje go wyłącznie jak maszynę, jest znakomitą próbką Dickowskiego humanizmu. Pisarz (niejako wbrew przekonaniom wyrażanym w innych tekstach) chyba usiłuje nas przekonać, że człowieczeństwo jest „przeszczepialne”, można je wdrukować w istotę, która żywą nigdy nie była. Maszyna może być delikatna, a jej świadomość zabarwiona subtelnymi uczuciami, które potrafią owocować melancholią, niekiedy wręcz depresją.

Jeszcze ciekawszym i niestety porzuconym pomysłem jest motyw diabolicznego planu czarnego charakteru, który zakupiwszy działki na Księżycu, zaczyna się zastanawiać, czy nie zwabić na Srebrny Glob niezdecydowanych Ziemian, pokazując im osiedla zamieszkane już przez… androidy wyprodukowane w fabryczce, która wcześniej stworzyła Lincolna. Dick urywa ten arcyciekawy wątek i przenosi ciężar narracji na zawiłą historię toksycznej i skazanej na porażkę miłości głównego bohatera i powieściowej femme fatale – Pris Frauzimmer.

Chora psychicznie kobieta jest okrutną i chłodną istotą, o której nie może przestać myśleć bohater. Uzależniony od jej kapryśnej, nieprzewidywalnej osobowości popełnia kolejne życiowe błędy, zdając sobie sprawę z finalnej klęski, jaką na pewno zakończyłby się jego wyśniony związek. Dick, sam mający problemy emocjonalne, przelewa na karty powieści wszystkie możliwe rozterki, prywatne dramaty, fantazje, kompleksy, obawy dotyczące nie tylko relacji z kobietami, ale również z całym społeczeństwem. Ta płaszczyzna Możemy cię zbudować potrafi zniechęcić odbiorcę przygotowanego na kolejne wizje pisarza. Szaleństwo pojawia się, ale zostaje potraktowane w subtelniejszy sposób – Dick sonduje amerykańską słabość do psychoanalizy, wyszukiwania w bliźnich psychicznych defektów. Ba! Nawet powołuje (na kartach powieści) odpowiednią instytucję, która w opresyjny sposób zajmuje się wszelkimi odstępstwami od normy.


Podsumowując rozważania, chętnie odwołam się do słów Theodore’a Sturgeona (kolejnego klasyka amerykańskiej fantastyki), który zauważył, że ta powieść Dicka została osłabiona porzuceniem rozwijanych w pierwszej części motywów. Nie znaczy to oczywiście, że książka jest nieudana. Możemy cię zbudować to dobra próbka prozy Dicka, który równie łatwo budował intrygujące i inspirujące wizje, co zapominał o nich, zanim zdążyły dojrzeć.

Komentarze

  1. Cóż, dobrze , że był i produkował te powieści taśmowo dla chleba. Lepszy rydz niż nic. Mamy przynajmniej dobre pierwsze połowy :) Ale też wystarczy sobie pomyśleć, co moglibyśmy przeczytać gdyby nie gnębił go brak pieniędzy. Mimo wszystko pozostawił w tych niedopracowanych pośoiesznych powieściach mnóstwo dobrych popomysłów. Nikt tak dzisiaj już nie pisze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zbyszku, jasne, masz 100% racji. Gdzieś ta napisałem, że Dick podpala zapałki pomysłów, rzuca i nie interesuje go za bardzo, czy coś się zajmie ogniem czy nie. Szczodry był, ale również chaotyczny. I nawet ten niedopracowane, nieobrobione pomysły, są bardzo inspirujące. Bardzo bardzo. Aż by się je samemu wykorzystało. ;-)

      Usuń
  2. Swego czasu miałem Dickowski rzut i przeczytałem wszystko co było dostępne w bibliotece i u znajomków, ale było to daaaawno temu. Od tamtego czasu zaliczyłem tylko ponowne czytanie "Czy androidy...". Gdybym chciał zrobić sobie kolejną powtórkę/przeczytać coś nowego, to co być polecił?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te mniej znane, a bardzo je lubię. Bez kolejności specjalnej: "Czas poza czasem", "Labirynt śmierci", "Zaczekaj na zeszły rok", "Radio Wolne Albemuth, ""Galaktyczny druciarz". Tak, do nich chyba warto wrócić.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty