Garbaty detektyw, garbata powieść, czyli "Rebelia" Sansoma
Recenzja jest uzłośliwioną wersją tekstu omawiającego powieść "Rebelia" C.J. Sansoma.
Czym dla współczesnej literatury jest „Imię róży” Umberto Eco powszechnie wiadomo – to klasyk postmodernizmu. Pod pokładem kryminalnej intrygi, niebanalnej przecież, włoski profesor semiologii przemycił pokaźny arsenał odniesień, tropów, aluzji, które nie pozwalały traktować tej powieści jako czystego kryminału. Czytelnik wie od samego początku, że ma do czynienia z grą dla inteligentnych i uczestniczy w niej, o paradoksie, z pełną powagą.
Złośliwość: Opis na okładce sugeruje, że mamy do czynienia z godnym konkurentem "Imienia róży." A ja Wam mówię, że pod pokładem tej książki nie ma nic. Żaden subtelny trop, żadna wibrująca aluzja, nic, co mogłoby sugerować powinowactwo z włoskim arcydziełem. To po prostu kostiumowy kryminał, który jako pewna fabularna struktura mógłby dziać się w każdym innym miejscu i czasie. Ale "zaprzyjaźnieni" z angielskim autorem recenzenci wiedzą lepiej...
O tym balansowaniu na granicy umowności i powagi zdają się często zapominać autorzy, którzy umieszczają sensacyjne intrygi w dwudziestoleciu międzywojennym, w romantyzmie, średniowieczu lub starożytności. Powieści historyczne pożenione z kryminałami rzadko bywają wiarygodnym źródłem wiedzy o Dawności, która to najczęściej jest tylko wygodnym kostiumem – nie krępuje ruchów fabuły, a nieźle uatrakcyjnia całość. Te pierwsze konstatacje najlepiej chyba oddają ducha powieści C.J. Sansoma „Rebelia.”
Największym atutem dzieła jest główny bohater, Matthew Shardlake, londyński prawnik, bohater cyklu powieściowego C. J. Samsona. Detektyw to niezwykły (iluż my już mieliśmy niezwykłych detektywów!). Ani młody, ani atrakcyjny, garbaty, przesadnie usłużny względem ważniejszych od siebie.
Złośliwość: Jak się chce stworzyć "niezwykłego" detektywa (bo się nie umie zmajstrować lepszego świata przedstawionego), to się go obdarza jakąś widowiskową dysfunkcją. To jest najłatwiejsze - alkoholik, erotoman, narkoman lub garbus... Wszystko jedno. Ważne, żeby się wyróżniał na tle innych "pokręconych" (sic!) śledczych.
I właśnie w takiej odsłonie bohater wygląda najciekawiej – to maleńki trybik w maszynie hierarchicznego społeczeństwa Anglii. Znający swoje miejsce, usuwający się w cień chętnie i bez specjalnej zachęty.
Niestety, gdy na jego życie zaczynają dybać przeróżne niebezpieczeństwa, nasz protagonista usiłuje wziąć sprawy w swojej ręce i ze zwierzyny, na którą poluje morderca, zamienia się w myśliwego. Dość niewiarygodnie wygląda ta metamorfoza, ale, pal to licho, akcja wartko rwie do przodu, zawiłości fabuły czytelnik przemierza raz niemalże galopując, innym razem ma czas przyjrzeć się temu, czemu autor poświęcił sporo, chyba nawet zbyt dużo, uwagi – opisom renesansowej Anglii, której stabilności zagrozić może tytułowa rebelia.
Złośliwość: Nic mnie w tej książce tak nie rozśmieszyło jak to, że słaby fizycznie kaleka, na którego życie dybie morderca, w pewnym momencie książki niemal woła: "A teraz bierzemy sprawy w swoje ręce i my będziemy ścigać naszego prześladowcę!"
Oddajmy też cześć tłumaczowi, który nijak nie potrafi zdecydować, czy ma stylizować spolszczenie i ubarwiać wszystko archaizmami, czy też ma pisać neutralną współczesną polszczyzną. Ulubiona konstrukcja archaizująca tłumacza brzmi: "Wykarbuj to sobie, człeku!" Autentyk!
Chwilami, gdy Sansom opiera punkt ciężkości o skomplikowane rozważania dynastyczne, akcja rozwija się zbyt mozolnie. Możemy odnieść wrażenie, że wcale nie potrzebujemy tych wszystkich nazwisk, koneksji rodzinnych, zawiłości dziedziczenia, prawego i nieprawego łoża. Nie budują one atmosfery epoki. Są nużące i ciężkawe niczym archaiczny podręcznik historii. Te elementy na szczęście nie utrudniają odbioru całości – w kryminale fundamentalną jest kwestia „Kto i dlaczego zabił?”, a autor szczęśliwie przypomina sobie o tej zasadzie rychło w czas.
Podsumowując, „Rebelia” to przyzwoity kryminał. Ponad 600 stron meandrycznej intrygi, opowieści o skromnym londyńskim prawniku przedzierającym się przez labirynt spisków, w którym co i rusz pojawia się kolejne niebezpieczeństwo i tajemnica. Solidna literatura środka, pozbawiona większej ambicji niż ta, by czytelnik dobrze się bawił.
Palcem natomiast można pogrozić wydawnictwu, które w opisie książki uparcie twierdzi, że główny bohater powieści jest średniowiecznym detektywem żyjącym w szesnastowiecznej Anglii…
Złośliwość: Kto tam pracuje w tym wydawnictwie? Maturę macie chociaż?
Ja ostatnio się rozczytałem w retro kryminałach. Jako źródła wiedzy historycznej ich nie traktuję, ale dobrze (czyli: barwnie, pociągająco) odmalowane tło epoki doceniam.
OdpowiedzUsuńMo i skupiam się raczej na polskich autorach. Krajewski - u nas to klasyk gatunku, Konrad Lewandowski, który opisuje perypetie komisarza Drwęckiego w międzywojennej Polsce, czy Ćwirlej, który z kolei kreśli obrazy późnego PRL-u.
Miło się czyta, choć na to, że trafię na drugie 'Imię róży' raczej nie liczę...