Obcy, co psom zejdą z drogi, czyli "Strefy zerowe" Peteckiego
Pomysł wyjściowy jest co najmniej dziwny - w przyszłości Ziemia jest ostoją bezpieczeństwa, spokoju, stabilizacji. Niewiele więcej wiemy. Autorowi to wystarczy, nam być może. Tej oazy na pustyni wszechświata strzeże wyselekcjonowana grupa 1000 mężczyzn. Od wczesnego dzieciństwa uczonych, w jaki sposób efektywnie i zabójczo skutecznie działać w obronie Matki Ziemi.
Brzmi to naiwnie. Dlaczego akurat 1000, a nie 1500 lub 4763? Czepiam się, chociaż czuję, że mam rację.
Nasz bohater, wraz z dwoma kompanami, rusza z misją rozwiązania zagadki zniknięcia ziemskich statków kosmicznych, z którymi wcześniej utracono łączność. Istnieje prawdopodobieństwo, że to właśnie Obcy maczali w tym palce (macki?), a Ziemianie zostali uwięzieni lub zanihilowani.
I znów brzmi to trywialnie, trochę "po amerykańsku," a jednak Petecki po jakimś czasie zaczyna pokazywać pazury. Całkiem wiarygodnie rysuje się życie wewnętrzne głównego bohatera - żołnierza Korpusu. To męska, twarda i surowa proza, momentami eksplodująca nieoczekiwanymi fajerwerkami ironii. Dobrze się to czyta... do czasu, gdy Petecki zbyt mocno stara się uchwycić wewnętrzne rozterki bohatera, swoistą psychomachię, kiedy umysł postaci poddawany jest wpływom Obcych.
Gdyby to sfilmować, widzielibyśmy na ekranie kinowym aktora, który przez 5 minut bez przerwy robi dziwne miny.
Inną kwestią jest odwieczny problem pisarzy science-fiction (i chyba nie tylko ich) - jak w języku człowieka opisać to, co ludzkie nie jest? Petecki uwija się jak może, by oddać najdrobniejsze szczegóły "obcej" rzeczywistości - krajobrazy, konstrukcje, budynki etc. Dla kogoś, kto nie jest obdarzony wybitną wyobraźnią i nie potrafi wskrzesić obrazów wykreowanych przez autora, będą to partie nudne i pozbawione nerwu. Długie i monotonne jazdy kamery.
Misja naszych bohaterów rzecz jasna kończy się powodzeniem, choć na ich drodze stanęły wytwory obcej techniki, psychiczne ograniczenia, podświadomość, którą umiejętnie potrafili manipulować sami Obcy. Nie to jednak jest najcenniejsze w "Strefach zerowych" - Petecki serwuje nam dziwną wizję cywilizacji, która unika kontaktu, schodzi z drogi intruzom, nie angażuje się w żadne, nawet najsubtelniejsze "osobiste" relacje.
I choć wizja ta jest tylko delikatnie naszkicowana, jest za to wyjątkowo sugestywna. I momentami piękna, bo autor naprawdę zaskakuje - powieść, która zaczyna się jak historia przygód kosmicznych zabijaków, kończy się wyciszoną filozoficzną kodą. Przedziwna to droga i myślę, że nawet warto nią przejść, bo "Strefy zerowe" wydane w roku 1972 zestarzały się niewiele.
Komentarze
Prześlij komentarz