Filozof na puszczy, czyli "Kochać bez skóry" Hollanka
Tytuł
powieści Adama Hollanka brzmi niepokojąco – albo to sugestia
wyrafinowanej tortury erotycznej urodzonej w głowach perwersyjnych
Japończyków, albo bolesna metafora ograniczeń człowieka, który
nigdy nie może do końca odsłonić się podobną sobie istotą. Tak czy siak, mało to
wszystko pociągające dla fana science-fiction.
Początek
jest równie mało obiecujący – nie ma nic gorszego niż wrzucić
czytelników w sam środek świata przyszłości i pozwolić o nim
opowiadać w pierwszej osobie bohaterowi, który operuje dziwną
odmianę strumienia świadomości.
Z trudem, opornie wyłaniają się przed nami jakieś szczątki, odłamki rzeczywistości, dla czytelnika przecież fundamentalne. Tu się ma budować opowieść, ale Hollanek zamiast uczciwej i solidnej ekspozycji, mnoży tropy, aluzje, wspomnienia. Ciężko odróżnić fakty od fantazjowania na temat przeszłości, omamy od twardych świadectw tego, co przeżył bohater.
Z trudem, opornie wyłaniają się przed nami jakieś szczątki, odłamki rzeczywistości, dla czytelnika przecież fundamentalne. Tu się ma budować opowieść, ale Hollanek zamiast uczciwej i solidnej ekspozycji, mnoży tropy, aluzje, wspomnienia. Ciężko odróżnić fakty od fantazjowania na temat przeszłości, omamy od twardych świadectw tego, co przeżył bohater.
Jednak całość,
ku mojej uldze, szybko się normalizuje. Mamy więc
solidną dawkę fantastyki „ekologicznej”, która ostrzega ludzi
przed pochopnym ingerowaniem w ziemską florę i faunę.
Eksperyment, jakim było odtworzenie pierwotnej puszczy, swego rodzaju matecznika Matki-Ziemi, szybko obraca się przeciwko samym eksperymentatorom. Naukowa ekspedycja próbuje bezskutecznie wydostać się z prapuszczy, w której rośliny i zwierzęta tylko czekają, aż padną pola siłowe broniące ludzi przed naporem wściekłej „nowej” przyrody.
Eksperyment, jakim było odtworzenie pierwotnej puszczy, swego rodzaju matecznika Matki-Ziemi, szybko obraca się przeciwko samym eksperymentatorom. Naukowa ekspedycja próbuje bezskutecznie wydostać się z prapuszczy, w której rośliny i zwierzęta tylko czekają, aż padną pola siłowe broniące ludzi przed naporem wściekłej „nowej” przyrody.
W
międzyczasie pojawia się kobieta, pojawiają się tajemnicze
zjawiska, atmosfera gęstnieje, a nam przypominają się wszystkie te
opowieści o dżunglach, które nie tylko dybią na ciała wędrowców,
ale na dodatek skutecznie perforują dusze tychże.
Mam
jednak z Hollankiem pewien problem – jego bohater, osaczony przez bestie, wykwity wciąż mutującej przyrody, regularnie, z precyzją szwajcarskiego zegarka, popada w filozoficzną
zadumę.
Główkuje całkiem nieźle. Zgrabnie zadaje poważne pytania dotyczące człowieka, jego miejsca w przyrodzie, prawa do ingerencji w mechanizmy planety. Drąży tematy egzystencjalne, przygląda się badawczo sobie… Ale to wszystko dzieje się przy akompaniamencie wyjącej, pałającej żądzą krwi puszczy!
Główkuje całkiem nieźle. Zgrabnie zadaje poważne pytania dotyczące człowieka, jego miejsca w przyrodzie, prawa do ingerencji w mechanizmy planety. Drąży tematy egzystencjalne, przygląda się badawczo sobie… Ale to wszystko dzieje się przy akompaniamencie wyjącej, pałającej żądzą krwi puszczy!
Nie wierzę w to! Muszę tłumaczyć? Chyba nie.
Gdyby Autor skupił się na budowaniu dusznej atmosfery zagrożenia,
mielibyśmy twardą, zwartą konstrukcję. Czytelny sygnał alarmowy.
Mamy tymczasem dziwną, rozszczepiającą się na różne strony opowieść o walce człowieka z eksperymentem, który wyrwał się spod jego kontroli. Opowieść okraszoną setką niepotrzebnych lub niewiarygodnych dygresji.
Mamy tymczasem dziwną, rozszczepiającą się na różne strony opowieść o walce człowieka z eksperymentem, który wyrwał się spod jego kontroli. Opowieść okraszoną setką niepotrzebnych lub niewiarygodnych dygresji.
Komentarze
Prześlij komentarz