Repetytorium z dystopii, czyli "Algorytm pustki" Głowackiego
Zaczyna się tak, jak nie lubię. Główny bohater budzi się w obcym świecie, ma na sobie brudny porozciągany sweter, pokaleczone ciało, a w głowie pustkę. Z trudem podnosi się, by brnąć przez brzydki, postindustrialny pejzaż. Mija dziwacznie poprzebieranych ludzi, którzy zdają się go nie zauważać.
Wypisz wymaluj student „wracający do życia” po udanych juwenaliach…
Bądźmy jednak przez chwilę poważni. Głowacki taki jest i dobrze to służy „Algorytmowi pustki”, który błyskawicznie wrzuca nas w głąb iście kafkowskiej dystopii. Mnoży niedopowiedzenia, które sprawiają, że czytelnik wiele razy może samodzielnie drążyć w nakreślonej subtelnie ponurej wizji, a bohater po omacku próbuje dotrzeć do prawdy o świecie i sobie samym.
To wielka siła tej powieści - niedopowiedzenie. Świat przedstawiony to opresyjna Utopia, System, którego poszczególne Strefy oddziela mechanizm śluz, a komunikacja między nimi utrudnia system punktów, jakie mogą zbierać obywatele. Życie w zależności od poziomu Strefy jest mniej lub bardziej znośne. Obywatele mniej lub bardziej markotni, ponurzy i wypaleni. Ta typowa dla fantastyki naukowej upiorna wizja przyszłości jest dlatego silna, bo Autor nie stara się wypełnić w niej wszystkich białych plam. To, czego nie widać, działa na korzyść całej powieści.
W tym świecie próbuje się rozgościć nasz bohater niepamiętający niczego ze swoich około 30 lat życia. Nie ma identyfikującego go chipu, co rażąco przeczy logice Systemu, nie wie, kim jest, więc System zaczyna proces resocjalizacji tego elementu aspołecznego.
Efektem będzie nowa tożsamość, stabilne miejsce w strukturze Migratonu, a nawet dość szybki awans owocujący wcieleniem bohatera do tajnego Oddziału K, którego członkowie zmuszani są do podejmowania się przedziwnych zadań.
Siłą tej wizji jest więc przede wszystkim sugestia - niewiele wiemy na pewno. Wiedza o rzeczywistości jest ograniczona, ale Głowacki dba o to, by nasza wyobraźnia pracowała i zapuszczała korzenie w zaledwie naszkicowanej wizji. Bardzo dobrze to świadczy o samym Autorze, który potrafi osierocić arcyciekawy pomysł i zrzucić odpowiedzialność za jego kontynuację na wyobraźnię czytelnika.
Inną kwestią jest oczywista dystopijność wizji. Państwo-Miasto, które kontroluje każdą dziedzinę życia obywateli, reglamentuje awans na wyższy poziom drabiny społecznej, zapewnia tylko minimum środków, a od wczesnego dzieciństwa premiuje donosicielstwo jako jedyny sposób na sukces, to przecież nic innego jak czytelna metafora totalitarnego kraju.
Dystopia gastronomiczna |
Dajmy na to PRL-u...
Dodajmy do tego jeszcze ponury urbanistyczny krajobraz - brudne ulice, place, podwórka. Majestatyczne gmachy, slamsy, duszne jadłodajnie. Mamy czytelny, plastyczny i niemal namacalny obraz polskiej rzeczywistości średniej wielkości miasta wojewódzkiego, dajmy na to połowy z połowy lat 80.
Dobra to powieść. Poważna i rozpisana w najlepszym duchu wielkich ostrzeżeń przed Państwem-Molochem. Jest to również doskonałe świadectwo walki, jaką toczyła polska proza fantastyczno-naukowa, gdy nie wolno było mówić wprost o tym, co zgrzytało w boleśnie realistycznej warstwie życia...
Komentarze
Prześlij komentarz