Są rzeczy na niebie i ziemi, i na niebie, czyli "Radio Wolne Albemuth" Dicka
Dla
Philipa Dicka świat, jaki znał przez ponad 40 lat, skończył się na początku 1974
roku, gdy pisarz stał się świadkiem, ofiarą, uczestnikiem (proszę wybrać
opcję)wydarzeń, które wymknęły się rozumieniu nawet kogoś takiego jak autor
powieści fantastyczno-naukowych. Kogoś, kto miał zapewne kontakt z wszelkimi
możliwymi substancjami stymulującymi – od tabaki po LSD. Kogoś, kto żył w tyglu
mieszających się ideologii, religii i filozofii, jakim była/jest Kalifornia.
Nawet
ktoś taki miał problemy ze zrozumieniem fenomenu „żywego różowego światła”,
które nie dość, że nauczyło Dicka rozumieć grekę koine, objawiło prawdę o stanie zdrowia synka pisarza
(niezdiagnozowana grożąca życiu wada, którą należało operacyjnie usunąć), to
przede wszystkim uświadomiło mu, że cała rzeczywistość, wszystko, w co wierzył,
jest złudą. Imperium Rzymskie nie upadło, żyjemy wciąż w jego łonie i
przypominamy w naszej walce o wolność i prawdę pierwszych chrześcijan…
A
skoro już o chrześcijaństwie mowa – nie można nie skojarzyć tej historii z
losami świętego Pawła i tym, co spotkało go na drodze do Damaszku. Subtelną
różnicę wyczujemy, gdy uświadomimy sobie, że Paweł z Tarsu wiedział, kto
zrzucił go z konia, natomiast Dick pozostał z niczym. A raczej z setką teorii,
narastającą paranoją i nieszczęśliwą duszą…
Skłonni
do religijnych afektacji czytelnicy zobaczą w wydarzeniach z 1974 roku
zagadkowe objawienia, a „Radio Wolne Albemuth” będzie kolejną próbą ubrania w
garnitur narracji tego, co nienazwane. Podobnych prób mieliśmy zresztą więcej –
najbardziej znany „Valis” to wstrząsająca na poły psychologiczna, na poły
mistyczna podróż w poszukiwaniu prawdy oraz jej rozsianych w świecie depozytariuszy.
„Bożej inwazji” z kolei najbliżej do klasycznej s-f (jeżeli Dick kiedykolwiek
takie pisał…) „Radio Wolne Albemuth” zaś to popisowo rozpisana dystopijna wizja
Ameryki, która wpadła w szpony totalitarnych rządów.
Prezydent
Ferris F. Freemont (3 x szósta litera alfabetu, patrzcie!) za pomocą całej
armii donosicieli, tajnych agentów i zwyczajnych sługusów podporządkowuje sobie
kolejne sfery życia, ogranicza prawa obywatelskie. Czujemy tutaj zaduch
prezydentury McCarthy’ego, Nixona z niejasnym przeczuciem atmosfery rządów
Reagana. Kraj powoli zatapiają fale propagandy, która każe widzieć w każdym
potencjalnego wroga kraju, ani chybi szpiegującego na rzecz śmiertelnego wroga
Ameryki – Związku Radzieckiego.
W
tym upiornym świecie jedynym sprzymierzeńcem wolności i prawdy jest… starożytny
satelita krążący od tysiącleci ponad Ziemią i posyłający wybrańcom strumienie
„żywych informacji.” Główny bohater, alter ego samego Dicka, stał się jednym z
„wtajemniczonych”, któremu odsłonięto przerażający stan rzeczywistości.
Dick
nie byłby sobą, gdyby nie splótł fabuły z iście gnostyckimi teoriami,
elementami chrześcijańskiej teologii, echami przeróżnych podejmowanych już
wcześniej przez pisarza rozważań. Nie byłby też sobą, gdyby nie stworzył znów
zdumiewająco smutnej, zamykającej nadziei drzwi, powieści. Po jej przeczytaniu
człowiek ma prawo czuć się jak uczeń Chrystusa przeżywający pierwsze godziny po
Jego ukrzyżowaniu. (Nie za mocne porównanie?) Rozczarowany, ogłuszony
niesprawiedliwością i bezradnością.
Gdyby
spojrzeć na „Radio Wolne Albemuth” z racjonalistycznego punktu widzenia, nie ma
wątpliwości, że dzieło to jest jedną z najlepszych znanych literaturze prób
zamknięcia w fabularnej strukturze biograficznego doświadczenia. Dick dał nam
doskonałe świadectwo rozpaczliwych prób rozerwania przezroczystego worka, w
jakim się znalazł za sprawą epifanii z roku 1974. Niech o tej heroicznej walce
świadczy choćby fakt, że rozszczepił samego siebie na „dwóch” bohaterów (jeden
z nich jest pisarzem s-f i nazywa się Philip Dick) i kazał im zawzięcie
dyskutować o naturze i sensie przesłania „z góry.”
Prób
rzecz jasna nieudanych, gdyż autor nie znalazł języka ani kształtu, dzięki
którym wytłumaczyłby swoje doświadczenie. Nie oznacza to oczywiście, że
„Radio…” jest powieścią nieudaną – odwrotnie. Formalnie ciekawa, fabularnie
zaskakująca stanowi jeden z ważniejszych utworów w dorobku „późnego” Dick i
uświadamia dotkliwą stratę, jaką była śmierć pisarza, który domknąwszy kolejny
rozdział swojego twórczego życia, rozpocząłby następną, zapewne fascynującą
podróż.
Komentarze
Prześlij komentarz