Pan A i Pan B, czyli "Człowiek z dwóch czasów" Shawa
Miałem mieszane uczucia, gdy sięgnąwszy po tę raczej zapomnianą krótką powieść Boba Shawa, nieopatrznie przeczytałem jej kilka recenzji - polskich i niepolskich czytelników. Niby klasyk fantastyki naukowej, a zaserwował swoim wielbicielom raczej romans i melodramatyczne grymasy, niż pełnokrwistą i mięsistą prozę fantastyczną. Zasmuciłem się i pomyślałem, że może być kiepsko; już parę razy znalazłem się w sytuacji, gdy całkiem przyzwoitą książkę kładły na łopatki pretensjonalne, głupie i wymuszone miłosne perypetie bohaterów. Ja naprawdę nie potrzebuję do szczęścia miłości (w literaturze).
"Człowiek z dwóch światów" sprawił mi jednak niespodziankę. Miłą, jak już pewnie przeczuwacie.
Pomysł jest prosty - bohater kłóci się z żoną i pozwala jej wracać samej do domu. Kobieta jednak zostaje napadnięta w pobliskim parku i zamordowana. Mąż obarcza samego siebie winą za śmierć żony i za sprawą pewnego eksperymentu, cofa się w czasie do feralnego wieczoru. W decydującym momencie zabija napastnika, żona ratuje życie, a... świat rozszczepia się na dwie alternatywne rzeczywistości. W Świecie A bohater jest pogrążonym w żałobie mężem, który uratował życie żonie ze Świata B. W Świecie B żona żyje i to żyje u boku męża, który nic o żadnym Świecie B rzecz jasna nie wie.
Szkopuł polega na tym, że Pan A przenosi się do Świata B i zaczyna rościć sobie prawa do żony Pana B. No bo skoro uratował jej życie, to dlaczego ma nie mieć z tego żadnych profitów. Tym bardziej, że małżeństwo Pana B przechodzi kolejny kryzys...
(Skomplikowane? To powinniście poczytać zadania z treścią z podręcznika do trzeciej klasy szkoły podstawowej...)
Muszę przyznać, że początek powieści nie zapowiadał takiego dziwnego splotu (i apetycznego) wydarzeń. Jeden dom, dwa mężczyźni (niby ci sami, ale zupełnie różni, bo z dwóch różnych torów czasu), pomiędzy nimi żona, kompletnie zdezorientowana, i policjant, który na nowo rozgrzebuje sprawę tego zastrzelonego przez Pana A bandziora... Jest w tej książce jakiś nerw, napięcie, które de facto nie wynika z obecności czynnika fantastycznego, ale z samej zapętlonej emocjonalnie sytuacji.
Oczywiście nie zdradzę, w jaki sposób Shaw rozwiązuje ten ciasny węzeł, ale w pewnym momencie niezłą "Kobrę" mamy. (Pamięta ktoś jeszcze, czym "Kobra" była?)
A co ja sobie wziąłem z tej książeczki? Autor fantastycznie odniósł się do starego jak świat problemu - co sprawia, że jesteśmy, kim jesteśmy. Konfrontacja dwóch wersji "tego samego" (Pan A stracił żonę, pożądał zemsty i tęsknił za martwą ukochaną; Pan B żył spokojnie u jej boku i pozwalał, by jego małżeństwo pogrążyło się w stagnacji i nudzie) człowieka przynosi zaskakujące wnioski.
No bo pomyślmy, jak wyglądałoby spotkanie różnych wersji nas samych. W jednym świecie jesteśmy tacy, jacy jesteśmy. W innym spotyka nas lawina nieszczęść. W jeszcze innym zaciągamy się do wojska albo idziemy na medycynę, albo wstępujemy do klasztoru, albo się rozwodzimy, albo po starokawalersku żyjemy razem z kotem, pielęgnując kolekcję kaktusów... Już sama ta wizji milutko łaskocze moją wyobraźnię. Proszę dać się połaskotać.
A druga kwestia - żona obu panów jest do tego stopnia antypatyczną flądrą, że gdybym miał taką moc, krzyknąłby do walczących o nią mężczyzn: "Chłopaki! Idźcie lepiej na ryby! Szkoda waszego życia na taką zołzę!"
Oj, odkrył we mnie autor prawdziwe pokłady mizoginizmu. Być może rację miał Franz Kafka pisząc, że "Książka musi być siekierą dla zamarzniętego morza wewnątrz nas." Tak, ta książka uwolniła mojej wewnętrzne morze, ale na plażę kobiety mają wstęp wzbroniony.
Ale, ale. Gdzie tu mizoginizm? Jeśli ta małżonka rzeczywiście tak antypatyczna była, to Twe odczucia to nie żaden mizoginizm. Chyba, że to fabuła wzruszyła morze negatywnych fluidów względem płci mniej owłosionej.
OdpowiedzUsuńWiesz, jak czytasz o takiej JEDNEJ kobiecie i myślisz sobie, że WSZYSTKIE baby są takie... ;-)
Usuń