Lego pod stopą, czyli "Paragon" Wiercigroch-Woźniak
Zły jestem na siebie. Powinienem te słowa napisać najpierw piórem, w (powiedzmy) dizajnerskim notatniku, na którego bezkwasowym papierze atrament kładzie się miękko i szybko schnie. Powinienem pisać wolniej, celebrując charakter pisma, ciesząc się z dziwnego nieprzewidywalnego "liternictwa". Ale jestem leniwy, piszę tutaj, naciskam klawisze, w sumie nawet nie patrzę zbyt często na klawiaturę. Stukam, paruje ze mnie kawa, pełznie senność...
I w takich to oto warunkach bojowych przyszło mi zmierzyć się z tomem wierszy Klaudii Wiercigroch-Woźniak pt. "Paragon". Tomik został wydany jako nagroda w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Jacka Bierezina, więc mamy do czynienia z książką nie pierwszą lepszą, ale wybraną, wyselekcjonowaną, mającą umocnić nazwisko i wywindować w stratosferę tę lirykę.
Nie mnie wyrokować, czy sztuka ta się udała. Po prostu za głupi jestem, by cokolwiek przewidzieć w tak nieprzewidywalnym biznesie jak polska liryka współczesna. Niemniej spróbuję Wam coś tam o "Paragonie".
Wiersze zebrane w tym tomie jako żywo potwierdzają tezę o rosnącym zaangażowaniu społecznym (publicystycznym?) polskiej młodej liryki. Chyba rzadko komu wypada dziś bezrefleksyjnie błąkać się po wrzosowiskach prywatnych obsesji i jednocześnie ścigać peleton tych, którzy "nie żałują róż, gdy płoną lasy".
Poetka od pierwszych wierszy zaznacza terytorium, którego będzie bronić, obudowywać znaczeniami, okopywać wilczymi dołami, w jakie powpadać mają ci, przeciwko którym owe teksty powstały. Bazę, której broni Wiercigorch-Woźniak, dość łatwo opisać można posiłkując się uproszczonymi światopoglądowymi narracjami. To szeroko rozumiana lewicowość manifestująca się pogardą dla narzucanych ról społecznych, oczekiwań, wymagań. Wrażliwość na problemy społeczne, nietolerancję, ksenofobię, znieczulicę. Nawet delikatne antykonsumpcjonistyczne tony bez większego problemu znajdziemy w tej książce.
Oczywiście najsilniej w "Paragonie" wybrzmiewa kobiecość - twarda, nieustępliwa, pozornie dająca się odkształcać, ale tak naprawdę zwarta i gęsta, skupiona. Jak klocek lego, który zdepnięty stopą najróżniejszych obowiązków, niewiele robi sobie z owej stopy.
Najsilniej ufortyfikowane granice podmiotu lirycznego to granice ciała. Stąd opór, bunt, niezgoda na te normy kultury, które przyzwalają na ich fizyczne lub symboliczne przekraczanie. Tę piosenkę też znamy. Moje ciało, moja...
Na szczęście liryka ta broni się nie tylko swoimi "wiecowymi" tematami. Pozostaje język. Zaczepna to poezja, chętnie i często sięga po cytaty żywcem wyrwane z bulgocącej kadzi Internetu. Komentarze przypadkowych użytkowników, jadowite lub bezduszne, okrutne lub po prostu głupie, sąsiadują z pustosłowiem rodem z telewizji śniadaniowej. Click baitowe nagłówki z surowymi medialnymi depeszami. Cały ten zgiełk poetka stapia z wysokiej próby poezją, która ironicznie lub lirycznie paraliżuje i rozbraja ideowych przeciwników.
Te kolaże/mariaże stylistyczne (bo tak bym zdefiniował sporą część wierszy) bardzo często wieńczone są dotkliwymi punch line'ami, które poetka wybiera zamiast pointy lub wyciszającej kody. Czasami nie wiem, czy robi dobrze, ale rozumiem, że ten typ poezji musi kończyć symboliczne zaciśnięcie pięści i uniesienie jej wysoko.
Dobre to wiersze. Aktualne i ciekawie włączające się w dyskusje przetaczające się jak fronty atmosferyczne ponad naszym pięknym krajem. I mimo, że pewnie ja i poetka znaleźlibyśmy się po dwóch stronach ideologicznej barykady, znajduję dużą przyjemność w lekturze "Paragonu."
Przyjemność ta jest podwójna, gdyż przypominam sobie pierwszy świadomy kontakt z prawdziwą poezją. Jako dzieciak z podstawówki czytałem wiersze Anny Świrszczyńskiej z tomu "Jestem baba" i, mówiąc kolokwialnie, współczułem, ale nie czułem i nie utożsamiałem się z opisywanymi dramatami.
Oczywiście najsilniej w "Paragonie" wybrzmiewa kobiecość - twarda, nieustępliwa, pozornie dająca się odkształcać, ale tak naprawdę zwarta i gęsta, skupiona. Jak klocek lego, który zdepnięty stopą najróżniejszych obowiązków, niewiele robi sobie z owej stopy.
Najsilniej ufortyfikowane granice podmiotu lirycznego to granice ciała. Stąd opór, bunt, niezgoda na te normy kultury, które przyzwalają na ich fizyczne lub symboliczne przekraczanie. Tę piosenkę też znamy. Moje ciało, moja...
Na szczęście liryka ta broni się nie tylko swoimi "wiecowymi" tematami. Pozostaje język. Zaczepna to poezja, chętnie i często sięga po cytaty żywcem wyrwane z bulgocącej kadzi Internetu. Komentarze przypadkowych użytkowników, jadowite lub bezduszne, okrutne lub po prostu głupie, sąsiadują z pustosłowiem rodem z telewizji śniadaniowej. Click baitowe nagłówki z surowymi medialnymi depeszami. Cały ten zgiełk poetka stapia z wysokiej próby poezją, która ironicznie lub lirycznie paraliżuje i rozbraja ideowych przeciwników.
Te kolaże/mariaże stylistyczne (bo tak bym zdefiniował sporą część wierszy) bardzo często wieńczone są dotkliwymi punch line'ami, które poetka wybiera zamiast pointy lub wyciszającej kody. Czasami nie wiem, czy robi dobrze, ale rozumiem, że ten typ poezji musi kończyć symboliczne zaciśnięcie pięści i uniesienie jej wysoko.
Dobre to wiersze. Aktualne i ciekawie włączające się w dyskusje przetaczające się jak fronty atmosferyczne ponad naszym pięknym krajem. I mimo, że pewnie ja i poetka znaleźlibyśmy się po dwóch stronach ideologicznej barykady, znajduję dużą przyjemność w lekturze "Paragonu."
Przyjemność ta jest podwójna, gdyż przypominam sobie pierwszy świadomy kontakt z prawdziwą poezją. Jako dzieciak z podstawówki czytałem wiersze Anny Świrszczyńskiej z tomu "Jestem baba" i, mówiąc kolokwialnie, współczułem, ale nie czułem i nie utożsamiałem się z opisywanymi dramatami.
Komentarze
Prześlij komentarz