Skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, czyli "Stwór" Saula

O,
O,
O,
o właśnie czegoś takiego szukałem. Podręcznikowy wręcz przykład B-klasowego horroru, typowy page turner. Strachu w nim za grosz (no, za centa, bo rzecz dzieje się w USA), ale wszystkie elementy składowe powieści grozy w "Stworze" Johna Saula mamy. 

Oczyma duszy widzę ekranizację tej historii, nakręconą za psie pieniądze, na kiepskiej taśmie filmowej, drugorzędni aktorzy odtwarzają trzeciorzędne role, Ameryka lat 80, którą moje pokolenie poznało z VHS-ów, Ameryka upudrowana, błyszcząca brokatem, z utapirowanymi włosami. 

Tej książki nie da się czytać inaczej niż przez pryzmat horrorów z wypożyczalni kaset, które nie wystraszyły nigdy nikogo, choć krew się w nich leje, trupy rosną jak grzyby po deszczu, a dawka niesamowitości jest zgodna z unijnymi normami.

Ta książka ma w sobie coś "Kingowego", ale nie znajdziemy w niej wielosłowia, wysilonej psychologizacji postaci. Saul nie traci czasu na psychoanalizę, dłubanie w życiorysie, na detale, epizodziki, szczegóły. Jego proza to warsztat, w którym fachowiec gromadzi tylko najpotrzebniejsze narzędzia. Powieść zatem idzie prosto do celu, pewnym ostrym krokiem.



Fabuła? Apetyczna nawet: głowa rodziny dostaje intratną propozycję pracy, która zmusi do wyjazdu gdzieś do położonego w Górach Skalistych arkadyjskiego miasteczka. Przytulną mieścinkę założyła potężna firma, która ma wpływ na każdy aspekt życia mieszkańców: finansuje szkołę, szkolną drużynę futbolową, sprowadza kolejnych "osadników." Dodatkowo prowadzi laboratorium, gdzie produkuje odżywki witaminowe mające poprawić sprawność fizyczną młodych sportowców.

Nietrudno zgadnąć, którędy poprowadzi nas Saul. Czarnym charakterem okazuje się diaboliczny naukowiec, lekarz, który podając specyfiki uczniom pobliskiego liceum, nie do końca ma ochotę odkryć przed światem istnienie skutków ubocznych. Wybuchowa mieszanka hormonów, witamin i bogowie wiedzą czego tam jeszcze zamienia niektórych chłopaków w bestie, które dla dobra wszystkich trzeba trzymać w klatkach. 

"Terapii" zostaje poddany również główny bohater, sympatyczny chorujący na astmę szesnastolatek, który nie jest w stanie spełnić pokładanych w nim ojcowskich oczekiwań. Wiecie, chłopak woli hodować króliki i robić zdjęcia przyrodzie, niż gonić po boisku za jajowatą piłką. W naszprycowanym trucizną chłopaku wzbiera powoli agresja, którą wyładowuje na najbliższych. I na królikach.

Powieść przyspiesza, autor wpompowuje hektolitry adrenaliny w swoją historię, gdy rodzice chłopaka zaczynają toczyć nierówny bój z bezwzględną firmą. Wzorcowo obracają się trybiki książki.

Finał powieści jest zaskakująco niejednoznaczny, słodko-gorzki. Zdradzać nie będę. Autentycznie mnie wzruszył, co rzadko spotyka takiego książkowego socjopatę jak ja. A gdyby dodać na koniec sugestię, że "Stwór" jest pewnego rodzaju metaforą procesu dojrzewania z hormonalnymi zawirowaniami, buntem, wściekłością i wrzaskiem, wtedy się okaże, że wcale nie tak naiwna jest ta opowieść.

Nawet polecam. Chyba tak.

Komentarze

Popularne posty