Teoretycznie klasyk, czyli "Kwestia sumienia" Blisha
Niektóre
książki przychodzą w porę. Chcą nie chcąc zaczynają płynąć kursem równoległym
do naszego życia. Komentują je dużo lepiej niż my byśmy to kiedykolwiek
zrobili. Pointują je celnie. Zapowiadają to, czego my jeszcze nie widzimy, nie
uświadamiamy sobie. Nie śnimy w najgorszych lub najlepszych snach.
Cóż… Życie oferuje nam przecież pewną skończoną liczbę wariacji, więc niczego dziwnego nie ma w tym, że w końcu spotkają się ze sobą – książka ze swoim czytelnikiem. To czysta matematyka, żadnej magii.
Nic więc dziwnego, że obserwując własną skorodowaną wiarę trafiłem na „Kwestię sumienia” Jamesa Blisha. Klasyczną powieść science fiction zaliczaną do nurtu teologicznego. Jednak gdybym miał odwołać się do optymistycznego przecież obrazu spotkania z książką, to z przykrością muszę stwierdzić, że „Kwestia sumienia” nie zapewniła mi miłego towarzystwa. Jej czytanie przypominało podróż z mało interesującą osobą, która z minuty na minutę coraz bardziej potwierdza nasze najgłębsze obawy – nie uciekniemy z tego przedziału przed końcem podróży, a ta będzie trwała i trwała…
Cóż… Życie oferuje nam przecież pewną skończoną liczbę wariacji, więc niczego dziwnego nie ma w tym, że w końcu spotkają się ze sobą – książka ze swoim czytelnikiem. To czysta matematyka, żadnej magii.
Nic więc dziwnego, że obserwując własną skorodowaną wiarę trafiłem na „Kwestię sumienia” Jamesa Blisha. Klasyczną powieść science fiction zaliczaną do nurtu teologicznego. Jednak gdybym miał odwołać się do optymistycznego przecież obrazu spotkania z książką, to z przykrością muszę stwierdzić, że „Kwestia sumienia” nie zapewniła mi miłego towarzystwa. Jej czytanie przypominało podróż z mało interesującą osobą, która z minuty na minutę coraz bardziej potwierdza nasze najgłębsze obawy – nie uciekniemy z tego przedziału przed końcem podróży, a ta będzie trwała i trwała…
Punkt wyjścia powieści jest co najmniej intrygujący – planeta Lithia zamieszkiwana przez gadopodobnych istoty, pozbawiona jest wszelkich patologii, jakich mamy w bród tu, na Ziemi. Nie istnieją zazdrość, przemoc, chciwość, pożądanie. Zło nie ma swojego korzenia…System moralny mieszkańców planety zdaje się być wszczepiony w genotyp. Wiodą spokojne, pozbawione napięć i konfliktów życie.
Na planetę przybywa ziemska ekspedycja badawcza, w skład której wchodzi między innymi jezuita. Duchowny po dłuższej obserwacji tubylców dochodzi do przewrotnego wniosku, że niemożliwym jest, aby istniało Dobro, którego źródłem nie byłby Bóg. Ergo, Lithianie jako z gruntu istoty areligijne muszą być dziećmi samego Szatana…
To dość łopatologiczne wnioskowanie głównego bohatera powieści poprowadzić mogłoby Blisha w kierunku ciekawych i niejednoznacznych wniosków, chociaż amerykański autor i tak nachalnie wpisywałby się w dyskusję, której ton narzucali francuscy egzystencjaliści. Blish mógł zapytać o źródło moralności. Czy istnieje ona w oderwaniu od Sacrum? Czy uniwersalna moralność może obejmować sobą nie tylko istoty ludzkie ale również istniejące potencjalnie we wszechświecie rozumne życie? Blish mógł, ale nie każdy Albertem Camusem się rodzi…
Na domiar złego tytułowa kwestia zbyt szybko rozmywa się w beznamiętnym i bezbarwnym opisie Ziemi przyszłości, gdzie w oparach zimnowojennych obsesji ludzkość wiedzie swój nędzny żywot pod ziemią, w sieci schronów. Bohaterowie niemal bez wyjątku są niesympatyczni lub nie pozwalają się polubić na dłużej. Ich niepowodzenia, katastrofy życiowe, rozterki obchodzą nas tyle, co ateistę ogłoszenia parafialne w pobliskim kościele. Natomiast ostatnia scena (ok., zdradzam – egzorcyzmowanie całej planety) jest kuriozalna i zostawia czytelnika z dojmującym uczuciem: „Co ja właściwie przeczytałem?!”
Blish mógł wiele, ale potencjał jego książki pozostał karygodnie niewykorzystany. „Kwestia sumienia”, nie wiedzieć czemu uhonorowana Hugo Award w 1959 roku, to klasyk już tylko z definicji. Szkoda czasu. Serio…
Religijne sf, mówisz? Nie spotkałam się jeszcze.
OdpowiedzUsuńPachnie utopią. I jak każda utopia jest mało realistyczna, właśnie ze względu na przymioty ludzi. Może gadziny nie mają woli, skoro nie ma u nich zazdrości, pożądania itp?
A o etyce nie-religijnej można wiele powiedzieć (Kant na przykład).
A. A. - to bardziej przypowieść, mniej utopia. Generalnie koncept ciekawy, ale realizacja siada.
UsuńNie polecam. No chyba że się uprzesz...
;-)
Religijne SF nie jest czymś aż tak rzadkim ;-) Wystarczy sięgnąć po książki Huberatha, trylogię Hyperiona Simmonsa etc.
UsuńZgoda. Zauważ jednak datę. Lata 50 to była dekada formowania się gatunku jako takiego. Huberath pewnie się dopiero co urodził...
Usuń;-)
pzdr
Chyba sobie odpuszczę. Ale - warto wiedzieć, że jest coś takiego:)
Usuń