Osa-czyć sabotażystę, czyli "Osa" Russella

 Nazwisko Eric Frank Russell nie jest chyba bliżej znane polskim miłośnikom fantastyki naukowej. Ten brytyjski autor publikował swoje najbardziej istotne dzieła w epoce umownie nazywanej „złotym wiekiem science fiction” (późne lata 30. do końcówki lat 50.). Wtedy to gatunek zaczął rządzić się swoimi rozpoznawalnymi dziś regułami: pojawiły się pierwowzory space opery, bohaterowie musieli rozwiązywać mniej lub bardziej złożone problemy, do których doprowadzał albo rozwój technologii, albo złowrogi kosmos. Narracja prowadzona była „po bożemu”, czyli czytelnik nie miał prawa zgubić się w linearnej strukturze fabuły.


Osa, powieść opublikowana w 1958 roku, zdaje się realizować wyżej wymienione zalecenia. Tłem fabuły jest wojna, jaką prowadzą Ziemianie z potężnym Imperium Syrijskim. Zmagania toczone w przestrzeni kosmicznej nie układają się jednak po myśli ludzi. Pomimo tego, że technologicznie nie ustępują w niczym wrogom, to jednak obcych jest zbyt wielu i zbyt szybko mogą uzupełniać straty w zdziesiątkowanych oddziałach. Rozwiązaniem staje się więc sabotaż. Główny bohater zostaje zrzucony na terytorium przeciwnika z zadaniem wywołania jak największego zamieszania „na tyłach”. Musi być jak tytułowa osa, niewielki owad, który do tego stopnia absorbuje uwagę kierowcy, że ten może spowodować wypadek samochodowy.


Ta prosta (może nawet zbyt prosta) filozofia prowadzenia wojny przypominać może napomknienia Machiavellego – „Macie bowiem wiedzieć, że są dwa sposoby walczenia, trzeba być lisem i lwem”. Russell przekonuje, że można być również osą. Diabelsko skuteczną osą…



Chyba bez większej przesady można uznać tę powieść za zbeletryzowaną wersję podręcznika dla wszelkiej maści sabotażystów, terrorystów i dywersantów. A to dość niepokojąca konstatacja, ponieważ uświadamiamy sobie, jak łatwo dostępnymi środkami można doprowadzić do stanu permanentnego rozchwiania całego państwa. Dziś, w epoce wojen hybrydowych, nieustających napięć, bitew informacyjnych i walk o narzucenie narracji, Osa brzmi wyjątkowo wiarygodnie, niemal profetycznie. A dodajmy do tego fakt, że autor nie mógł brać pod uwagę rzeczywistości wirtualnej, którą jego bohater mógłby posługiwać się równie sprawnie, jak „analogowymi” środkami siania zamętu.


Ziemski agent James Mowry ląduje na wrogiej planecie. Upodabnia się do tubylców, ma nieograniczony dostęp do fałszywych pieniędzy, techniczne możliwości zmiany wyglądu (raz przypomina biznesmena, innym razem wieśniaka), odpowiednie stężenie odwagi i bezczelności, refleks i wyobraźnię. To wystarczy, by rozpocząć skuteczną destabilizację kraju.


Bohater wszędzie zostawia ślady działalności ponoć prężnie działającej w podziemiu opozycyjnej partii, która żąda natychmiastowego przerwania działań wojennych i nie cofnie się przed niczym, żeby osiągnąć cel. W imieniu tej struktury zabijani są kolejni funkcjonariusze systemu. Oczy złowrogich tajnych służb bezskutecznie wypatrują rzekomo potężnego przeciwnika, a Mowry działa dalej. Nawiązuje kontakt z półświatkiem i wykorzystuje przekupionych przestępców do kolejnych widowiskowych akcji wymierzonych w społeczny ład. Sam rozpuszcza plotki o przegranych bitwach i nieuchronnej klęsce. Obywatele zostają zarażeni bakcylem defetyzmu. Przypominam, że to wszystko zasługa jednego człowieka.


Czytelnik Osy może jednak nie być do końca przekonany formą, jaką nadał Russell swojej powieści. Wspomniana wcześniej linearność potrafi zmęczyć. Bohater książki porusza się od zadania do zadania, od akcji do akcji, co dziś może kojarzyć się z najprostszymi schematami fabuł gier komputerowych, z których wycięto wszystkie misje poboczne. Czytelnikowi zostało więc ograniczone prawo (być może przyjemność) do bliższego przyjrzenia się światu przedstawionemu. Język tej prozy jest przezroczysty, nie zabarwiają go zbędne stylistyczne ozdobniki. Nie ma ani chwili odpoczynku od nerwowego poszukiwania sposobów na uprzykrzenie życia we wrogim państwie. Nie dajmy się też zwieść słowom, jakie na temat Osy napisał sam Terry Pratchett. Według niego ta książka jest zabawna. Być może angielski oryginał pozwala odbiorcom od czasu do czasu się zaśmiać, dla mnie jednak ta powieść brzmi wyjątkowo poważnie i niepokojąco.


Jej dodatkowym walorem są wiarygodnie opisane nastroje panujące w społeczeństwie, które musi dźwigać ciężar prowadzonej przez kraj wojny. „Oficjalna”, wewnętrzna mobilizacja każdego obywatela podcinana jest przez nieustający niepokój. Strach przed tajną policją powstrzymuje od głośnego zadawania pytań o prawdziwy obraz zmagań na froncie. Nieustająca czujność i podejrzliwość, wypatrywanie w każdym potencjalnego mąciwody, panikarza, niedostatecznie zaangażowanego w obywatelski obowiązek stania murem za władzami, rujnuje relacje międzyludzkie.


Nie wiem, czy powieść ta zasługuje na miano klasyka fantastyki naukowej. Jedno jest jednak pewne – Russell stworzył historię, którą należy czytać uważniej, niż mogłoby to wyglądać na pierwszy rzut oka. Zwłaszcza dzisiaj, gdy niewielka grupka ekstremistów lub „samotny wilk” jest w stanie wtopić się w tłum, by w pewnym momencie wywołać lawinę niepokoju, paniki lub spowodować wręcz paraliż państwa.


Recenzja pierwotnie ukazała się na łamach Fantasta.pl

Komentarze

  1. Uhm, miałam też wrażenie, że miało być śmiesznie, ale im dalej w książkę, tym mniej mi było do śmiechu. Nie miałeś wrażenia, że trochę tam się odbija polska rzeczywistość lat minionych?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 100% racji. Też miałem identyczne wrażenie. Jakby mi ktoś "okolice" stanu wojennego narysował i wrzucił na inną planetę. No i śmiechu było tyle co u Franza Kafki.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty