Wytrawne i cierpkie, czyli "Piotruś" Lipskiego
Po kilku przeczytanych pod rząd kryminałach (ok, szwedzkich, więc teoretycznie przyzwoitych) dopadła mnie ochota, by sięgnąć po literaturę niegatunkową, trudniejszą, ignorującą oczekiwania i nadzieje odbiorców. I trafiło na Leo Lipskiego. Taki strzał. O matko! To jest dopiero przygoda. Tu od pierwszych stron mamy pewność, że nie będzie łatwo, ale nagroda jest warta podejmowanego wysiłku. I nawet ci, którzy poczuliby się zniesmaczeni, zmęczeni, rozczarowani lub najzwyczajniej w świecie źli na "Piotrusia", mogą przebrnąć przez tę w sumie niewielką awangardową powieść. Być może wrócą potem do prostych korytarzy literatury gatunkowej, a być może zasmakują w trudnych rozkoszach. Sam Lipski jakoś tam niby wpisuje się w literaturę emigracyjną, ale na szczęście kosmicznie daleko mu do tej stereotypowo rozumianej formy "polskiego Polaka-pisarza na obczyźnie". I nawet Gombrowicz, który robi przeróżne fikołki stylistyczne, formalne i tematyczne, do Lipskiego startu nie ma. Bo