Z mojej ukochanej półki, czyli "Obóz koncentracji" Discha
Jest taka półka w mojej wewnętrznej biblioteczce, którą roboczo nazwałem:
Gdyby (tu wstawić nazwisko Wielkiego, Klasycznego i Rozpoznawalnego Pisarza) porządnie się nawalił, to napisałby coś takiego.
Dziś na tej półeczce stawiamy powieść Thomasa Discha pt. "Obóz koncentracji" - książka, którą zwykło się traktować jako jeden z kamieni milowych tzw. Nowej Fali (cokolwiek to znaczy...), stawia przed czytelnikiem nieprawdopodobne wręcz wymagania. Nikt, kto na bierzmowaniu nie otrzymał od Ducha Świętego daru cierpliwości, nie dotrze do końca powieści i nie rzuci nią wcześniej o ścianę z głośnym okrzykiem rozpaczy...
Sam pomysł wyjściowy jest intrygujący (Disch od początku konsekwentnie buduje klaustrofobiczną, dławiącą atmosferę) - bohater z racji swoich pacyfistycznych przekonań trafia do więzienia(?), gdzie jego literacki talent zostaje wykorzystywany do prowadzenia obserwacji zachowań innych osadzonych. Dzień po dniu stara się wywiązywać ze swoich w sumie nieco donosicielskich powinności, starannie wypełnia karty dziennika, a my czytamy te zapiski, poniekąd wcielając się w kogoś, kto stoi na wyższym szczeblu hierarchii obozowej.
Duszna, mroczna aura miejsc przymusowego odosobnienia zostaje dodatkowo zagęszczona, gdy pojawia się motyw substancji, której działanie zamienia więźniów w geniuszy. Kilka miesięcy pracującej pełną parą mózgownicy zamyka agonia delikwenta, którego ciało nie wytrzymuje przeciążeń związanych z przekraczaniem ludzkich możliwości. Naszemu bohaterowi, dodajmy dla uczciwości, też zaaplikowano rzeczony specyfik.
Tutaj jednak zaczyna się jazda, której komfortu nie zapewnią nawet najlepsze resory. Disch, będąc wiernym przyjętej metodzie twórczej, z punktu widzenia zarażonego geniuszem śmiertelnika pokazuje nam proces budowania się nie-ludzkiego intelektu. A my, biedni czytelnicy, zmuszeni jesteśmy do przedzierania się przez coraz bardziej i bardziej enigmatyczne, chaotyczne, bełkotliwe, niezorganizowane partie tekstu. Jasne, być może w żyjących języku nie ma na to głosu, i inaczej nie dałoby się opisać materii, z którą mierzy się autor. No bo jak zdać relację z życia wewnętrznego turbointeligentnej bestii, gdy ma się do dyspozycji pierwszoosobową prozę?
Ja jednak nie dałem Dischowi taryfy ulgowej, bowiem wydawało mi się, że ktoś mnie tu wodzi za nos. Sprzedaje mi towar niepełnowartościowy, którego wszelkie mankamenty tłumaczy celowym zabiegiem artystycznym. Nie, za stary chyba jestem na to, by fałszujący śpiewak potrafił mnie przekonać, że beczy i gnie skalę, by uzyskać zaskakujący efekt.
W tej rozedrganej opowieści uda nam się wypatrzeć i nawiązania do "Fausta", któremu również zdarzyło się posiąść olbrzymią, niemal nadczłowieczą wiedzę, i jakieś dalekie echo Kafkowskich ocierających się o groteskę onirycznych wizji, a nawet grobową klaustrofobiczną atmosferę dzieł Becketta. Jednak Disch nie radzi sobie z tak bogatym zapleczem - "Obóz koncentracji" jest typowym postmodernistycznym dziełem, zlepionym z odwołań, ech, sygnałów, które przyklejone do pomazanej klejem linii fabularnej mają tworzyć w założeniu powieść nietuzinkową, wielowymiarową i rewolucyjną.
PS
W drugiej linijce recenzji proszę sobie wstawić nazwisko Goethe, Kafka lub Beckett. Będzie jak znalazł!
A mógłbyś przytoczyć jakiś fragment z tych enigmatycznych/ chaotycznych/ bełkotliwych/ niezorganizowanych fragmentów? (To mnie akurat zaintrygowało, ale jeszcze nie na tyle, żeby iść do biblioteki).
OdpowiedzUsuńCiężko coś takiego przytoczyć, bo to całe połacie tekstu, gdy bohaterowie dywagują o niestworzonych rzeczach, czytamy zapiski z dziennika głównego bohatera, który wyrzuca z siebie zdania typu: "Kamyki, które chrzęszczą pod moim żelaznym butem, są zwęglonymi kośćmi dzieci."
UsuńMogę się książki pozbyć, nawet za symboliczny koszt przesyłki.
pzdr
"Kamyki, które chrzęszczą pod moim żelaznym butem, są zwęglonymi kośćmi dzieci.". O, o to mi chodziło. (Dzięki za propozycję, zgarnę sobie z biblio jak będę mieć niedobór psychodeli.)(albo grafomanii...)(pozdr również)
OdpowiedzUsuń