Nick Hornby "Wierność w stereo", czyli po co czytać średnie książki?

Dlaczego mam czytać średnie książki? Zadaję sobie pytanie za każdym razem, gdy narzucam uczniom narzucany mi kanon lektur. Jak długo można katować młodych ludzi muzealnymi skamieniałościami w stylu "Gloria victis" lub "Świętoszek" czy inni "Ludzie bezdomni"?

Cała sztuka walki z lekturą polega na tym, by w tych kopalinach znaleźć coś, co może błyszczeć światłem współczesnego świata. Coś, co może współgrać z dzisiejszymi problemami, wątpliwościami, pytaniami.

***

Czytałem,nie bez pewnej męki niższego rzędu, powieść angielskiego pisarza wagi nieciężkiej, Nicka Hornby'ego. "Wierność w stereo" się nazywa i nawet zekranizowano to dziełko kiedyś.


Autor w wersji rysunkowej.

Nie powiem, nieco się męczyłem obserwując rozterki sercowe faceta po trzydziestce. Gościa powinienem lubić - fanatyk muzyki, właściciel kiepsko prosperującego sklepu płytowego, kolega dwóch innych muzycznych popaprańców, z którymi wciąż wciąż spiera się o niemal wszystko.

Powinienem lubić tego marudzącego, szukającego sensu życia loosera, ale jakoś nieszczególnie mi szło, bo... ta powieść jest o uczuciach. Nie o muzyce, nie o pasji, nawet nie o życiu ogólnie rozumianym. Ale właśnie o uczuciach, które z miażdżącą czytelnika precyzją opisuje nam główny bohater.

Całymi stronami rozpamiętuje/rozdrapuje wszystkie rany, jakie zadały mu jego partnerki życiowe. Zbolały jest przy tym, jak współczesna wersja cierpiącego Wertera, który frak i kamizelkę zamienił na dżinsy i podkoszulkę.

Nie powiem, jest się momentami z czego pośmiać. To w końcu ma być literatura łatwa i przyjemna, weekendowa.

Powieść rozgrzeszają autentycznie zabawne szermierki słowne, parę ciekawych obserwacji społecznych (stosunek bohatera-narratora do własnych rodziców jest nie do przyjęcia w takim "rodzinnym" kraju jak nasz), kilka udanych metafor życia w związku z płcią przeciwną (polecam rozważania o kobiecej bieliźnie walającej się w mieszkaniu mężczyzny), no i "branżowe" dowcipy o zespołach rockowych.

Mnie najbardziej rozśmieszyła "akustyczna wersja Kraftwerk", if you know what I mean...

***

Dlaczego jednak zacząłem od problemu lektur? Bo coś mi się zdaje, że Hornby MUSIAŁ czytać kiedyś "Lalkę" Prusa i pewnie coś mu zostało. Przyjrzycie się temu fragmentowi "Wierności...":

Niektóre z moich ulubionych piosenek: „Tylko miłość lamie ci serce" Neila Younga; „Wczoraj śniłem, że ktoś mnie pokochał" The Smiths; „Wezwij mnie" Arethy Franklin; „Nie chcę o tym mówić" w dowolnym wykonaniu. A także: „Miłość rani" i „Kiedy miłość hamuje", i „Jak naprawić złamane serce", i „Szybkość dźwięku samotności", i „Odeszła", i „Po prostu nie wiem, co mam z sobą zrobić", i... słucham tych piosenek przeciętnie raz w tygodniu (trzysta razy przez pierwszy miesiąc, potem coraz rzadziej), odkąd skończyłem lat szesnaście, dziewiętnaście i dwadzieścia jeden. I jak tu nie być pokaleczonym gdzieś w środku? I jak tu nie stać się osobą, która rozpada się w drobny pył, gdy jej pierwsza miłość znika z innym? Co było pierwsze: muzyka czy rozpacz? Czy słuchałem muzyki dlatego, że rozpaczałem? Czy może rozpaczałem dlatego, że słuchałem muzyki? Czy płyty zamieniają człowieka w melancholika? Ludzie martwią się o dzieci bawiące się bronią i o nastolatki oglądające przemoc na filmach; obawiamy się, że wśród młodzieży dominuje kultura gwałtu. A nikt nie przejmuje się dzieciakami słuchającymi tysięcy – dosłownie tysięcy – piosenek o złamanych sercach, odrzuceniu, bólu, rozpaczy i stracie. Najbardziej nieszczęśliwymi ludźmi, jakich znam, są – wedle pewnych romantycznych kryteriów – ci, którzy najbardziej lubią muzykę pop. Nie wiem, czy muzyka pop sprowadziła na nich nieszczęścia, wiem natomiast na pewno, że słuchają smutnych piosenek dłużej niżby powinni w jednym, nieszczęśliwym życiu.

Dość ładny fragment, prawda? Oświetla pewien obszar wspólnych doświadczeń.

A teraz Wokulski:


"Teraz już wiem, przez kogo jestem tak zaczarowany..."
Uczuł łzę pod powieką, lecz pohamował się i - nie splamiła mu twarzy. 
"Zmarnowaliście życie moje... Zatruliście dwa pokolenia!... szepnął. - Oto skutki waszych sentymentalnych, poglądów na miłość". 
Złożył książkę i cisnął nią w kąt pokoju, aż rozleciały się kartki. Książka odbiła się od ściany, spadła na umywalnię i ze smutnym szelestem stoczyła się na podłogę. 
"Dobrze ci tak! tam twoje miejsce... - myślał Wokulski. - Bo któż to miłość przedstawiał mi jako świętą tajemnicę? Kto nauczył mnie gardzić codziennymi kobietami, a szukać niepochwytnego ideału?... Miłość jest radością świata, słońcem życia, wesołą melodią w pustyni, a ty co z niej zrobiłeś?... Żałobny ołtarz, przed którym śpiewają się egzekwie nad zdeptanym sercem ludzkim!"Wtem nasunęło mu się pytanie: 
"Jeżeli poezja zatruła twoje życie, to któż zatruł ją samą? I dlaczego Mickiewicz, zamiast śmiać się i swawolić jak francuscy pieśniarze, umiał tylko tęsknić i rozpaczać? 


Czujecie? Ten sam chwyt! Ten sam gniew. To same rozczarowanie "sztuką", która w bolesny sposób ilustruje nasze upadki, a może nawet pogłębia ich odczuwanie i zamienia nas w cierpiętników, niewolników smętnych wierszy i snujących się ballad.

Wiersze i piosenki jako sól na nasze pokaleczenia życiowe. Dobry temat na maturę lub chociaż poważniejszą pracę klasową.

Na koniec zdanie, które mógłbym traktować jako pomniejsze motto życiowe. Napis na koszulce? Temat wypracowania?

Wspaniale jest mieć depresję: człowiek robi, co chce, i nikt nawet nie piśnie.

Dla takich zdań warto było się przedrzeć przez tę książkę.

Komentarze

  1. He he, dobre porównanie;)
    Książkę czytało mi się nieźle, ot taka Bridget Jones z penisem:D
    "Na koncie" mam jego trzy inne powieści; jedynie "Footballową gorączkę" można przeczytać - "Jak być dobrym" i "Był sobie chłopiec" są koszmarne.
    Niemniej jednak "Wierność" wylądowała u mnie na półce z literaturą poprawiającą humor.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo ja wiem - może to jakaś prawda się przed nami odsłania: że to, z czym obcujemy (książki czy piosenki) nas kształtuje bardziej, niżbyśmy tego chcieli. I że tak było i jest, co może świadczyć o uniwersalności, więc i sile tego fenomenu. I czy to źle, że ktoś o tym pisze - za czasów Prusa i dziś? Że to niby banalne, że oczywiste?
    A czy to nie największa sztuka - wyrazić banał niebanalnie, coś co jest oczywiste - tak, by zaskoczyło?
    Gdyby wszyscy to potrafili, wszyscy mogliby być pisarzami.

    P.S. Wyobrażam sobie 'We are the robots' w wersji akustycznej... Ciekawe!

    OdpowiedzUsuń
  3. Agato, dzięki za ostrzezenie w kwestii pozostały tekstów pana Hornby'ego.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zdesperowany, ja nie miałem zamiaru umniejszać tych scen rozgoryczenia bohaterów. To świetne dowody na to, że to sztuka kształtuje zycie, a nie życie sztukę, co podaję za O. Wildem.

    pzdr

    OdpowiedzUsuń
  5. Z Wildem się zgadzam. A biorąc pod uwagę przytoczone fragmenty - to może być przekleństwo.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty