Nigdy chyba nie zrozumiem globalnej fascynacji literaturą fantasy. I chociaż saga o Wiedźminie przyspawała mnie do siebie na długaśne godziny, chociaż Le Guin urzekała poezją (tłumaczył "Czarnoksiężnika z Archipelagu" przecież Barańczak), chociaż oszołomił Tolkien, to nigdy do końca nie kupowałem natchnionych interpretacji dzieł wyżej wymienionych autorów.
Że niby "Władca pierścieni" ma ukryte ewangeliczne przesłanie? Że niby Le Guin zarysowała Jungowskie teorie? A najistotniejszą cechą sagi Sapkowskiego jest postmodernistyczne mruganie okiem?
Na to nie dawałem się nabrać.
Dla mnie fantasy to zabawa w pokoju, w którym nie przybywa zabawek. Wciąż elfy, krasnoludy, orki, czarodzieje, gadające zwierzaki, krajobraz ufundowany na opowieściach arturiańskich lub wywleczony z mitologicznych czeluści.
Tym zestawem gadżetów żonglują sobie co mniej kreatywni autorzy, a czytelnicy łykają fast foodowe paraliterackie wyroby papiernicze.
Wiem, okrutny i pewnie niesprawiedliwy jestem.
***
Przeżywając kolejny już etap fascynacji średniowieczem, wrzuciłem onegdaj w sieć hasło - "Powieści o średniowieczu." Nie chciałem jednak czytać kolejnych "Krzyżaków" lub książczydeł traktujących epokę jako niemal Disneyowskie tło dla romansu lub horroru.
Chciałem solidnej epickiej roboty, która nie tylko porwałaby mnie jako czytelnika, ale również nauczyła czegoś o Wiekach Średnich. Trafiłem w dziesiątkę!Lepiej nie mogłem... i wątpię, by jakakolwiek powieść zrobiła na mnie większe wrażenie.
Pierre Barret, Jean-Noel Gurgand (historyk i dziennikarz) napisali rozłożoną na trzy tomy opowieść o średniowiecznym everymanie, rycerzu Wilemie d'Encausse. I jeżeli prawdą jest, co wyraził J. Huizinga w "Jesieni średniowiecza" mówiąc o niesamowitej dynamice życia w tej epoce, to dzieło francuskich autorów jest tego najlepszą ilustracją.
Tworząc fikcyjną postać chrześcijańskiego rycerza, autorzy bezlitośnie ciskają nim po przeróżnych zakątkach Europy - w Anglii bierze udział w brzemiennym w skutki turnieju, w czasie wypraw krzyżowych już jako templariusz trafia do niewoli, gdzie zostaje okaleczony, snuje się po Europie, próbując nie dopuścić do zamachu na swój własny zakon, jego żona, opuszczona i zniechęcona życiem, przyłącza się do katarskiej herezji, we Francji wybuchają okrutne, nieludzkie walki z heretykami, nasz bohater, by odpokutować swoje winy udaje się jako pielgrzym do Santiago de Compostela, tymczasem we Francji rodzi się nieziemska idea krucjaty dziecięcej...
To tylko zarys. Delikatny szkic. Nawet nie konspekt konspektu tego, z czym obcujemy na przestrzeni trzech tomów.
Faktograficznie bez zarzutu, można powtórzyć przed egzaminem z historii (pewnego etapu) średniowiecza. Detale, szczegóły, realia, atmosfera - od początku czujemy, że to wielki epicki oddech, opowieść pochłaniająca czytelnika bez reszty.
Jednak dla mnie najistotniejszy był wymiar...hmmm...ludzki (?) tego cyklu. Ja po prostu uwierzyłem tym bohaterom i W tych bohaterów. Są dziećmi swoich czasów, podłych i chwalebnych, pięknych i obrzydliwych, szlachetnych i łajdackich.
Wątpię, by ktoś był w stanie równie precyzyjnie co francuscy autorzy oddać stan świadomości średniowiecznych Europejczyków. Ich ideały, czasem obłęd, czasem niezrozumiały już dla nas fanatyzm, a także honor i wierność.
No i jeszcze jedna kwestia - gdy rozpoczynamy czytać powieść, obserwując młokosa, który za chwilę ma być pasowany na rycerza, a kończymy czytać, gdy nasz rycerz już dawno przestał nim być, stracił większość swoich bliskich (ich też poznaliśmy jako młodych pełnych wigoru ludzi)i spokojnie czeka na zejście ze sceny świata...
...prawie popłynęły mi łzy, bo żegnałem się z tą bądź co bądź fikcyjną postacią, mając jednak świadomość, że towarzyszyłem Wilemowi d'Encausse w jego drodze życia.
Żegnałem się z nim jak ze starym wiernym przyjacielem. A on pożegnał się słowami, które dziś brzmią w moich uszach czystą, zakropioną goryczą, mądrością:
Wilem. Wilem d'Encausse u kresu drogi, u własnego kresu, suchy liść w tchnieniu Boga, odrobina czasu, odrobina prochu w oceanie wieków - człowiecze życie.
Nie, żaden Sapkowski by tego nie wymyślił...