Ręka, noga, mózg na ścianie, czyli "Księga krwi 3" Barkera

Miałem około 14 lat. Późna podstawówka. Trwała właśnie wigilia klasowa. Koleżanki i koledzy wymieniali się prezentami, mniej lub bardziej udanymi. Niektórzy całkiem nieźle symulowali entuzjazm. Inni cieszyli się naprawdę z "anonimowych" podarunków.

Mi przypadła w udziale niewielkich rozmiarów książeczka - "Księga krwi" autorstwa Clive'a Barkera.

Nie wiem, dlaczego ktoś mógł pomyśleć, że nastolatkowi spodoba mi się na przykład opowiadanie pod tytułem „Nocny pociąg z mięsem” lub „Blues świńskiej krwi”, w którym opętana świnia (!!!) zajada się ludzkim mięsem.

Cóż, ziarno zostało zasiane wcześnie, stałem się fanatykiem wszelkiego rodzaju horrorów, opowieści grozy i tym podobnych klimatów, choć do Clive’a Barkera wróciłem dopiero teraz na fali sentymentu bardziej niż realnej fascynacji czytelniczej.

Z horrorami jest generalnie problem – jako gatunek niższego rzędu musi horror chcąc nie chcąc być oceniany dwutorowo. Z jednej strony staje się przedmiotem nieustających kpin (żeby tylko kpin) wyznawców literatury wysokiej i często na solidne klapsy opowieści grozy zasługują. Z drugiej zaś strony horror jako gatunek tworzy „swoje” arcydzieła, idealne realizacje swoich postulatów – rodzi książki autentycznie przerażające, choć w realność świata przedstawionego tych realizacji czytelnik raczej nie wierzy.

Nie inaczej jest z „Księgą krwi”, którą sobie zaaplikowałem niedawno. Poważny krytyk, szanujący się miłośnik kultury wysokiej wybuchnie pustym śmiechem, gdy zacznie czytać o … nowotworze (tak, tak ,raku), który zamienia się w spragnionego śmierci maszkarona, gdy natknie się na historię brutalnej zemsty, jaką swoim oprawcom zgotowało... prześcieradło, gdy będzie śledził tragedię męskiej prostytutki, którego (którą?) prześladuje duch żołnierza z czasów cesarstwa rzymskiego...

To wszystko spływa krwią, obrzydliwością, dosłownością. Obraża intelekt i wrażliwość. Epatuje okrucieństwem i wulgarnością. Aż trzeszczy od nadmiaru chorej baśniowości...



Ale to się czyta znakomicie!

Traktuję Barkera jako idealnego dostarczyciela ponurej rozrywki. Jego proza jest szybka, nie wdaje się w subtelne analizy podłoża, na którym może zakwitnąć groza. W tym akurat mistrzem jest King, piszący zgodnie z regułą: "Im więcej bohaterowie mówią o niczym, tym bardziej psychologicznie są wiarygodni." (Czujecie już, że Kinga raczej nie lubię...)

Barker i umie wystraszyć, i sceną erotyczną umiejętnie połechce...

Czy trzeba czegoś więcej, by umilić nudne podróże autobusem do pracy?

No chyba że kierowca nagle stałby się....


AAAAAAGHHHHHRRRRRR.........

Komentarze

  1. Dawno nie miałem w rękach żadnego horroru, Barkera w ogóle nigdy nie czytałem. Kiedyś natomiast byłem fanem Mastertona i Koontza, którego wolałem nawet od Kinga.
    Trochę mnie kusi, po przeczytaniu Twojej recenzji, żeby sięgnąć po coś spływającego posoką i trochę się przestraszyć - dla odmiany jakichś nierealnych rzeczy.
    Trzeba sprawdzić, co tam stoi na półkach...

    OdpowiedzUsuń
  2. P.S. 'Dwa tygodnie strachu' też kiedyś czytałem. Czego by o horrorze jako gatunku nie powiedzieć, przyznać mu trzeba, że jakąś siłę ma, skoro po kilkunastu pewnie latach ciągle pamiętam opowiadanie o tym, że jesteśmy tym, co jemy...

    OdpowiedzUsuń
  3. Te "ociekające" horrory to była specjalność świętej pamięci wydawnictwa Phantom Press.

    Pewnie w zakamarkach bibliotek kurz pochłaniają te rozpadające się już dziś książczyny, a na Allegro to pewnie za złotówkę można zgarnąć lub jako gratis do czegoś "poważniejszego."

    Złote czasy polskich paperbacków... Ech...

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiele lat temu czytałem Barkera "Powrót z piekieł" (chyba taki był tytuł). Szczerze pisząc strasznie mi się to "cienkie" wydało. Gorzej (w sensie warsztatowym) z tych rozrywkowych pisarzy piszą chyba tylko Dan Brown i Brian Lumley (chyba, że to wina tłumaczy). Na fali mody, która przyszła do nas z Zachodu po PRL-owskim popkulturowym poście czytałem też kilka książek Mastertona, ale to była taśmowa produkcja w to samo kopyto. Facet brał jakiegoś "demona" z kolejnych mitologii i kazał mu "zmartwychwstawać" w USA albo w Anglii. Więcej nudy niż strachu. Jedynym, który potrafił mnie naprawdę przestraszyć był King, dopóki nie postanowił zostać "głębokim pisarzem" i udawać filozofa, psychologa, socjologa i co tam jeszcze, do czego się raczej nie nadaje. Być może "Zielona mila" i "Skazani na Shawshank" to literatura wysoka (nie wiem, nie czytałem), ale jego horrory "z przesłaniem" są nieprzekonujące (może poza "Sklepikiem z marzeniami"). Udowadniają jedynie, że King jest świetnym rzemieślnikiem, ale na artystę nie ma papierów. Ostatnim dobrym horrorem, jaki czytałem (choć zgodnie z konwencją gatunku nieco "naciąganym") była "Apokalipsa" Deana Koontza. Sorry, że tak może trochę ostro piszę, ale mnie te horrory jakoś "nie biorą".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Romo, brachu, horrory są grą. Czytamy z założeniem, że mamy się bać, więc się boimy, bo się boimy, że czytamy bez sensu książkę, przy której bać się powinniśmy a się nie boimy...

      ;-)

      Usuń
    2. Oczywiście mam nadzieję, że wszystko jasne.

      ;-)

      Usuń
    3. Ty nie powinieneś się nazywać "Bosy Antek" tylko "Antek spryciarz".

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty