Bardzo dobrze, ale... czyli "Stop prawa" Sandersona

Czasami dobrze chwycić za książkę autora, którego zna już cały świat. Cały świat, tylko nie ja… Z reguły unikam łatwych wyborów lekturowych, które są wynikiem mody lub uzasadnionej fascynacji danym pisarzem, która ogarnia czytelników. Ja szukam po omacku, pod prąd i wbrew.

Na przykład nigdy z własnej woli nie sięgnąłbym po prozę Brandona Sandersona, gdyż wrodzona przekora kazałaby mi odczekać parę lat, aż jego sława okrzepnie, a ja będę mógł cieszyć się takim Archiwum burzowego światła, nie słysząc dobiegających zewsząd „achów” i „ochów”. Okoliczności zmusiły mnie jednak do konfrontacji ze Stopem prawa tegoż autora, z czego składam niniejszą relację.

Wielbiciele Sandersona potrafią bez trudu umieścić tę powieść w kontekście wcześniejszych dzieł Amerykanina. Jest ona pchniętą trzysta lat do przodu swoistą kontynuacją opowieści snutych w trylogii Zrodzony z mgły. Cyklu, który udowodnił, że świat przedstawiony fantasy niekoniecznie trzeba budować w oparciu o wzorce, jakie otrzymaliśmy w spadku po Tolkienie, Howardzie lub Martinie.

Egzotyczne realia planety Scadrial, wymyślne reguły rządzące jej fizyką i plastycznie odmalowane postacie oczarowały odbiorców. Nic więc dziwnego, że Sanderson zdecydował się na dalszą eksplorację swoich pomysłów. Tym razem oryginalne i nietuzinkowe fantasy zostało wzbogacone o elementy charakterystyczne dla innych gatunków, nie tylko fantastyki i samej literatury popularnej.

Gdy akcję powieści fantastycznej odnajdujemy w realiach przypominających wiek XIX, to możemy być niemal pewni, że będziemy mieli do czynienia z mniej lub bardziej typowym steampunkiem i ta charakterystyczna dla wieku pary i elektryczności aura unosi się nad całą powieścią. Broń palna, którą z upodobaniem posługują się bohaterowie, kieruje naszą uwagę w stronę klasycznych westernów i kryminałów (ach te napady na pociągi, dość istotne przecież dla fabuły książki). Niezwykłe moce, jakimi dysponują poszczególni bohaterowie, i sposoby ich wykorzystania (walka Dobrych ze Złymi) natychmiast powinny skojarzyć się z opowieściami o superbohaterach, którzy pod osłoną nocy wędrują ulicami miast, by w zarodku dławić lęgnące się zło. Taką oto mieszankę serwuje nam Sanderson w Stopie prawa.



Rzecz jasna poza czytelnymi odwołaniami do głównych nurtów „literatury dla dużych chłopców”, istnieje w książce Sandersona mnóstwo innych wartościowych elementów, o których nie można nie wspomnieć. Przede wszystkim postać głównego bohatera może budzić sympatię – Waxillium Ladrian to arystokrata, którego dramatyczne okoliczności i obowiązki wobec własnej, potężnej rodziny zmusiły do ustatkowania się. Nieudolne próby dostosowania do towarzyskich reguł panujących w wielkim, podzielonym pomiędzy arystokratyczne rody mieście mogą wywoływać delikatny uśmiech u czytelników. Świat wyrafinowanych konwenansów i gierek salonowych staje się dla głównego bohatera miejscem prawdziwej udręki. Na szczęście dla niego (i czytelnika) w mieście pojawia się siła, której nasz Waxillium wraz ze swoimi niezwykłymi towarzyszami musi stawić czoła. Gang tak zwanych Znikaczy rabuje pociągi i porywa dla okupu piękne kobiety.

Przygoda goniąca przygodę, brawurowo opisane pojedynki elektryzujące odbiorcę, zaskakujące zwroty akcji, galeria ciekawych pełnokrwistych postaci – tak w największym skrócie możemy wypunktować zalety Stopu prawaSanderson nie byłby jednak sobą, gdyby nie zaoferował nam skomplikowanej, wielowymiarowej, oryginalnej wizji samego świata przedstawionego.

Obraz miasta, które przeistacza się w napędzaną elektrycznością metropolię, gdzie pną się ku niebu pierwsze drapacze chmur, jest plastyczny i pulsuje dynamiką. Zasady istnienia drzemiących w bohaterach niezwykłych sił, które pozwalają manipulować metalami, czytelnicy poznali już we wspomnianej wcześniej trylogii, ale jak się okazuje allomancja i ferruchemia doskonale sprawdzają się w epoce rewolwerowych kul świszczących w powietrzu. To dzięki tajemniczym mocom bohaterowie potrafią zakrzywiać czas, poruszać się z niezwykłą prędkością, zmieniać tor wystrzelonych pocisków.

Kończąc lekturę Stopu prawa, miałem mieszane uczucia. Sanderson stworzył majestatyczną, naszpikowaną plastycznymi opisami, wypełnioną po brzegi przygodami powieść, w której w idealnych proporcjach mieszają się drobiazgowe opisy rzeczywistości, soczyste postacie, którym od samego początku tekstu kibicujemy i śledzimy, w jaki sposób radzą sobie z przygotowanymi dla nich atrakcjami. Jednak gdy rozłożymy tę książkę na czynniki pierwsze, okaże się, że pod spodem niczego nie ma. Pozostajemy z prostą, posiadającą kilka charakterystycznych dla literatury popularnej elementów fabułą, która koncentruje się wokół walki Dobrych ze Złymi. Nie kryje się pod tym żadne drugie dno, nie mamy o czym myśleć. Zamykamy książkę i sięgamy po kolejną.

Sanderson jest bez wątpienia wyśmienitym autorem, ale jeżeli chce się w fantastyce odnaleźć coś więcej – intrygującą ideę, zapładniającą intelektualnie myśl, metaforę lub namysł nad naturą człowieka – wtedy Stop prawa może nas rozczarować.

Ta bardzo dobra, ale... recenzja pierwotnie ukazała się łamach portalu Fantasta.pl.

Komentarze

  1. Sandersona czytałam dotąd tylko młodzieżowe "Stalowe serce" i choć ja również rzadko sięgam po typowo rozrywkowe fantasy (ogólnie raczej sięgam po SF) to "Stop prawa" bardzo chętnie przeczytam ze względu na intrygujący świat, w którym rozgrywa się akcja :)

    Pozdrawiam,
    Między sklejonymi kartkami

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można przeczytać, można, bólu nie ma. I poczucia straty też nie.

      pzdr

      Usuń
  2. Z Sandersonem mam o tyle problem, że dla mnie to jest ten facet od ciekawych posłów na świat przedstawiony. To jedno zawsze, jak wskazuje moje skromne doświadczenie, wychodzi mu świetnie. Z pozostałymi elementami tworzenia powieści bywa już różnie.

    I sam autor przyznaje że cykl o Ostatnim Imperium jest dla niego głównie próbą udowodnienia, że można wykreować świat fantasy (znowu ŚWIAT jest tu w centrum zainteresowania) który nie będzie statyczny (tu ma poniekąd rację, bo z niestatycznych to mi tyko Świat Dysku przychodzi do głowy). Że można tworzyć fantasy w świecie, który w swoim rozwoju wychodzi poza średniowiecze, choćby nawet od niego zaczynał. I jako taki eksperyment z Ostatnim Imperium uważam za udany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja mam taki problem, że albo pamiętam o tym "nowym" świecie i zapominam o fabule, albo odwrotnie - zapominam o świecie, a koncentruję się na fabule. No nie wiem... Może coś ze mną jest nie tak?

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty