Siła przyzwyczajenia, czyli "Obcy" Camusa

Camus mnie drażni. Drażni "Dżumą", którą rok w rok omawiam w szkole i wciąż dziwię się, jak dużo deklaratywnych kwestii Camus nakazuje wygłaszać swoim postaciom. No ok, jak rozumiem wielkość powieści, a jednak mnie już nudzi ten imperatyw walki z "bakcylem zła", ten heroizm "świeckich świętych." Tak więc chwyciłem "Obcego", który stanowi idealną przeciwwagę dla dr Rieux i spółki.

"Obcy" jest wybitnie niewygodną lekturą. Nawet nie 100 stron czystej, klinicznej, precyzyjnej, ocierającej się o technikę behawioralną prozy. Camus jest chłodny, rzeczowy, unika zbędnych metafor, ozdobników i zawijasów stylistycznych. Beznamiętny jak kamera, której obiektyw rejestruje zalane słońcem ulice, ruch samochodów, radość kibiców wracających z meczu, barwę morza, głębię pustego nieba. Gdy w liceum jeszcze trafiłem na "Obcego", największe wrażenie zrobiła na mnie właśnie wizja słonecznego miasta kojarzącego się z obrazami Chirico. Rozkochałem się w spieczonym krajobrazie, który dopiero w nocy odzyskiwało oddech. 

Całą resztę tej książki jakoś zignorowałem. Pewnikiem przez ignorancję lub niedojrzałość.

Dziś wracam i jestem zaskoczony ciężarem filozoficznym tej książki. Rzecz jasna Ameryki nie odkryję, bo o "Obcym" pisali najwięksi, a jednak postanowiłem coś tu nabazgrolić, by,przede wszystkim, nie zapomnieć, co mnie nachodziło w czasie lektury.



Wszyscy to znamy. Bohater jest uznawany za wzorcowy literacki przykład socjopaty, którego nic nie wzrusza, nic nie interesuje, nic nie przejmuje. Śmierć matki? Ok, trzeba jechać na pogrzeb. Gdyby nie trzeba było, nie pojechałby. Okres żałoby skrócony do kilku godzin, skoro na drugi dzień facet idzie na plażę, podrywa znajomą dziewczynę, idzie z nią do kina na głupią komedię, a potem spędza z nią noc.

Bulwersuje? A dlaczego? - pyta bohater.

Dziewczyna pyta go, czy się z nią ożeni. Jest mu to obojętne. Wszystko jest mu obojętne. Rozwój zawodowy, narzucający swoją przyjaźń sutener, sąsiad znęcający się nad swoim psem - nic nie jest istotne, nic nie waży. Nawet wieńczące pierwszą część historii morderstwo. Przypadkowe, bezsensowne, nieprzewidywalne jak skurcz łydki w nocy. (Jeżeli Czesi odkryli swoją "lekkość bytu", to Camus zjada ich na śniadanie, w "Obcym" absolutnie NIC nie jest ważne.) Momentami drażniło mnie to katarynkowe "wszystko mi jedno" odmieniane przez kolejne sytuacje, w jakich znalazł się bohater, a jednak czułem dziwne, patologiczne wręcz, pokrewieństwo duchowe z panem Meursault.

Zapytany o wiek swojej matki, bohater rozbrajająco przyznaje, że nie wie, potem kluczy: "Około sześćdziesiątki" - odpowiada. Ta niewiedza automatycznie eliminuje go (w mniemaniu sądzący go przysięgłych) z grona ludzi. Nie tylko tych cywilizowanych, ale ludzi w ogóle. Nieumiejętność społeczna, paraliż uczuć (być może wrodzony) sprawia, że na równi z zabójstwem traktuje się nieokazywanie żalu po śmierci matki. 

Czujecie, gdzie Camus kładzie nacisk? Morderstwo, którego się dopuścił bohater, nie jest aż tak dużą przewiną. Złamaniem prawdziwego tabu jest pójście do kina na film z Fernandelem, którego głupia facjata krzywi się z ekranu. 

A więc "Obcy" jest pewnego rodzaju rozprawą z normami społecznymi? Chyba też. Gombrowicz próbował w "Ferdydurke" podważyć sens istnienia konwenansów dźwigających strukturę społeczną, ale za każdym razem wychodziło mu, że chaos ("kupa"), który zalewał rzeczywistość po odrzuceniu norm, jest dużo groźniejszy od ciasnego gorsetu reguł. Camus idzie daleko dalej - normy są efektem przyzwyczajenia ("Do wszystkiego się można przyzwyczaić" - mawiała matka bohatera "Obcego"). Efektem tresury jest pamiętanie o kolejnych urodzinach matki, o rocznicy ślubu, o żalu lub radości z czyjegoś szczęścia. 

(To jest najbardziej przerażające w "Obcym", najbardziej przerażające, bo widzę w tym echo postawy, którą sam w sobie po części dostrzegam.)

Rozbroiła mnie szczerość bohatera. Ludzie dziwią się, że jest małomówny. A on po prostu nie chce rozmawiać na tematy, które go nie interesuje. I nie jest w stanie zainteresować się czymś, co go nie interesuje. Swój chłop, myślę sobie, i nagle dociera do mnie, czy ja przypadkiem też nie zastrzeliłbym Araba na zmiażdżonej słońcem plaży...

Mówię Wam, czasem trafi się książka, po której nie można się uspokoić, która dusi, męczy i hipnotyzuje. Która odkrywa w człowieku przestrzenie, w które bał się spojrzeć.

To właśnie ona.

Komentarze

  1. Rozumiem, że lepsze od „Dżumy”... którą czytałem dwukrotnie w dwóch różnych przekładach i za każdym razem się nużyłem. Moje wrażenia wyniesione z tamtej lektury doskonale podsumował Mietczyński (nie przepadam za nim, ale tutaj trafił w punkt). Może puść filmik uczniom. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie lepsze. Inne. Inny zamiar autorski. Inne przesłanie. Inny odbiór. Inny mój kontakt z tymi dziełami. "Dżumę" przypominam sobie przynajmniej raz w roku, stąd moje znużenie tą powieścią.

      Usuń
    2. Jeżeli wzmianki o grach komputerowych są dopuszczalne w dzisiejszej szkole w Polsce, możesz wspomnieć swoim uczniom o "Pathologic".

      Usuń
    3. (Pod ">>Pathologic<<" powyżej kryje się link).

      Usuń
  2. A jaka jest reakcja uczniów? Pytam z ciekawości, bo dla mnie to była jedna z ciekawszych licealnych lektur.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na "Dżumę"? Reakcja jest nijaka. Podobnie jak w przypadku większości lektur - zniechęcenie, brak silniejszego zainteresowania. Z moich obserwacji wynika, że przestrzeń książki nie jest ciekawą trampoliną. O wiele lepiej się dyskutuje o życiu, o filozofii, religii. Książka jako taka nie zmusza do refleksji. I chyba żywiej nawet reagują na "Cierpienia młodego Wertera", bo tam główny bohater jest wkurzający, więc się mogą chociaż trochę powyżywać na nim.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty