Obca planeta Ziemia, czyli "Próba inwazji" Białczyńskiego
Nie ma niczego łatwiejszego i
przyjemniejszego niż pisanie omówień książek nieudanych, słabych, wadliwych.
Kulawych i ślepych. Wystarczy odrobina koncentracji, odpowiednia dawka
złośliwości i szlachetna umiejętność tworzenia piętrowych porównań, za pomocą
których ośmieszymy ofiarę błyskotliwym konceptem.
Cóż, z pisaniem o „Próbie inwazji”
Białczyńskiego szło mi nieziemsko trudno, gdyż jest to powieść znakomita,
najlepsza chyba spośród tych, które do tej pory zdarzyło mi się znaleźć na
półce pod tytułem „Stara polska fantastyka.”
Książka napisana 40 lat temu (!) wciąż
brzmi świeżo. A świadomość, jaką Autor obdarzył swój projekt, literacka
żonglerka konwencjami, ożywcza onomastyka, przebłyski niewymuszonego humoru, a
nawet dość poważnie i wciąż aktualnie brzmiące problemy, sprawiają, że powieść
czyta się doskonale.
Planeta Phasang. Odległa (dosłownie)
cywilizacja przyszłości, która jako żywo przypomina naszą starą dobrą Ziemię z
jej wszystkimi anomaliami, patologiami, ze społeczeństwem pozornego dobrobytu,
zbiorowością otoczoną nienachalną ale zaawansowaną technologią. To obca planeta
Ziemia. Taki paradoks serwuje nam Białczyński na „dzień dobry” i tym samym
anuluje konieczność tworzenia dziwacznych wizji „inności”, mnożenia
karkołomnych obrazów świata zaludnionego przez kreatury mające po 18 rąk,
czułki i zdolność czytania w myślach. Chwała mu za to, myślę sobie i dodaję:
„Obcy to my.”
Osią fabuły jest prowadzone przez
inspektora Offa śledztwo w sprawie kradzieży arcytajnych dokumentów – dowodów istnienia
w Kosmosie innej cywilizacji. Śledztwo to niebezpieczne, gdyż na życie
policjanta zaczynają czyhać coraz to groźniejsze siły, a on sam zbyt często
pcha się w łapy prześladowców. Szuka prawdy, więc jest okłamywany. Grozi mu się
śmiercią, więc sam nie pozostaje dłużny prześladowcom. Kłania się
nisko konwencja noir. Czarny kryminał na obcej planecie. Robi się podwójnie
miło. Zwłaszcza, gdy pojawia się ładna, roznegliżowana kobieta i wanna pełna
ciepłej wody…
Dorzućmy „realia” – świat opisany jest
precyzyjnie, niezwykle plastycznie, niemal trójwymiarowo. Detale architektury,
pojazdów, ubrań. Kolory i faktury. Nazwy własne. Tu padam do nóg Autorowi,
który z niesamowitym wyczuciem języka ponazywał to, czym posługują się, czym
przemieszczają i co na siebie zakładają mieszkańcy planety Phasang.
Nawet skłonny do lingwistycznych igraszek
Stanisław Lem moim skromnym zdaniem oddaje pola Białczyńskiemu. Lem nazywa po
swojemu (choćby w „Bajkach robotów” lub w „Cyberiadzie”), by uruchomić mniej
lub bardziej groteskowy gejzer skojarzeń, odwołań do głównego nurtu języka,
stara się bawić formą, rozbijać ją lub żenić z najdziwniejszymi stylistykami. Natomiast
Białczyński jest poważny – neologizmy NIGDY nie są w „Próbie inwazji” igraszką,
celem samym w sobie. Autor traktuje mnie poważnie i za to mu jestem wdzięczny.
Czy coś jeszcze? Tak. Niewymuszone
rozważania głównego bohatera, który analizuje system społeczny swojej ojczyzny,
zagubienie w meandrach technologii, wpływ wszechwładnych służb na delikatną
tkankę wolności obywatelskiej. Wszystko to pojawia się jakby obok fabuły, w
rzadkich momentach zawieszenia gorączkowej, nerwowej szarpaniny z rozpędzoną
intrygą.
Całość delikatnie komplikuje zakończenie.
Cóż, trudno się nie zgubić, gdy w finale pojawia się bodajże pięciu (!!!)
sobowtórów głównego bohatera. Jednak nawet ta delikatna wpadka Autora, który
być może chciał napisać zbyt wiele na zbyt małej powierzchni, nie razi. Tym
bardziej, że po kilkustronicowej enigmatycznej galopadzie i kotłowaninie całość
udaje się doprowadzić do porządku.
Zagadki zostają rozwiązane, wątki wiążą się
w jedną całość. Fabuła dogasa. Czytelnik łapie oddech, mając wrażenie, że
wrócił ze zbyt krótkiej podróży…
Czytałem tę książkę przed wiekami, ale do dzisiaj pozostało mi po tej lekturze niezapomniane wrażenie. I faktycznie, końcówka wydaje się być wzięta z zupełnie innej bajki ;)
OdpowiedzUsuńDzięki za poparcie moich tez. A już myślałem, że się wygłupiam z tym moim zachwytem.
Usuńpzdr
W czasach Jedynej Słusznej Ideologii to był prawdziwy powiew świeżości. Niedługo zabiorę się do niej ponownie i wtedy ocenię jak czyta się ją po tylu latach ^^
UsuńUkazało się nawet wznowienie tej powieści. Dobry to ruch, jak mniemam.
Usuń