Bardzo dobrze, dostateczny, czyli "Białe krzesła" Dąbrowskiej

Czy na pewno Kościelskich? Czy faktycznie "Białym krzesłom" Krystyny Dąbrowskiej, temu skromnemu i sympatycznemu tomikowi należy się ta jedna z najistotniejszych nagród, jakie wręcza się polskim młodym piszącym?

Nie wiem. Długo się nad tym zastanawiałem... Nie, wcale niedługo, bo wystarczyły dwie lektury. Pierwsza solidna - od pierwszego do ostatniego wiersza. Powolutku, uważnie, jakbym przypominał sobie język, którego się kiedyś uczyłem. Druga lektura zamieniała mnie w skoczka szachowego - to tu, to tam zatrzymywałem się, licząc na przypadkowe odkrycie tego, co mogło być wcześniej przeoczone.

Jakie więc mam wiadomości? Cóż, być może nie najlepsze, bo "Białe krzesła" błyszczą światłem, którego nie byłoby widać na dużo jaśniejszym tle. Co mam na myśli? Na tle słabej, pozbawionej jakiejkolwiek siły przebicia, faworyzowanej przez zaprzyjaźnionych krytyków, liryki Dąbrowska brzmi wyjątkowo czysto. Oferując nam w większości wiersze ładne, osadzone w rzeczywistości widzialnej, z rzadka podbite silniejszą metaforą, co akurat dobrze służy solidnie skrojonej poezji. Czasem gdzieś uruchomi głębszą, rozbudowaną refleksję, moment zatrzymania, wniknięcia pod powierzchnię, ale powtarzam - widzialne ma tu niemal za każdym razem przewagę nad niewidzialnym.

Nie dziwi to przywiązanie do obrazu, skoro Autorka jest plastyczką, a sztuki wizualne, których jest zakładnikiem, uwrażliwiły ją na kolor, światło, zarys, linię i scenę. Dąbrowska długo celuje, chwyta sekwencje obrazów, cierpliwie naświetla kliszę pamięci, by wiernie (w to wierzę) oddać przy pomocy słów to, co zostało zobaczone. Można te wiersze z powodzeniem ilustrować, znaleźć w nich orzeźwiający konkret zamiast pseudohermetycznych wynurzeń neoawangardowych poetów. To wielka przyjemność obcować z czymś "co widać." 

Powtarzam więc - "Białe krzesła" to przyzwoita dawka dobrej poezji. Jednak niewiele więcej. Nic, co mogłoby oszołomić, co mogłoby nas zmusić do refleksji i rewizji tego, co wiemy o świecie i tego, co świat nam pokazał. To uroczy pokaz slajdów z podróży (najczęściej Egipt, Ziemia Święta, generalnie Bliski Wschód), jakie mają umilić spotkanie towarzyskie przy winie i serze pleśniowym. Jest sympatycznie, kulturka, ale na drugi dzień niewiele nam z tego zostanie. Kilka migotliwych dobrze się kojarzących obrazków.



Razi też niezrozumiały układ tekstów, jakaś dysproporcja, zachwianie równowagi - początek tomu, jego spora część, to zwarta, skupiona relacja z podróży. Tej dosłownej, fizycznej, odbytej i napisanej. To najlepsza partia książki. Natomiast reszta wygląda jak rozsypany bukiet przypadkowo dobranych kwiatów. Każdy utwór z osobna jest delikatny, kobiecy, subtelny, ale nie komponuje się nijak z całością.

To taka "Relacja z podróży + bonus tracks."

Ponadto mój nos węszy tutaj jakiś podstęp. Powiecie, że szukam paragrafu na "Białe krzesła"? Ano szukam i znalazłem (chyba) - tomik wygląda, jakby pierwotnie miał stanowić arkusz poetycki spod znaku "liryki turystycznej", ale z racji tego, że sam arkusz ma zbyt wątłe ciałko, dodano do niego na siłę kilka niepotrzebnych w tym akurat miejscu tekstów. Tak to widzę.

Poprawcie mnie, jeśli się mylę.

A więc jak to jest z całością? Tak jak w szkole: "Bardzo dobrze. Dobrze. Siadaj. Trzy."

Komentarze

  1. No to jeszcze raz, Jarosz powinien dostać!
    Marek Kołodziej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tu się akurat w 100% zgodzę. Znakomita poezja.

      pzdr

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty