Pomieszanie dobrego i złego, czyli "Łotrzyki" Martina & Dozoisa
Żyć zgodnie z prawem można tylko w jeden nudny i przewidywalny sposób i nie jest to na pewno najlepszy materiał na porywającą opowieść. Natomiast łamać prawo można na dziesiątki różnych sposobów, co dla pisarza jest już o wiele bardziej inspirujące. Z podobnego założenia wyszli najprawdopodobniej George R. R. Martin i Gardner Dozois, autorzy antologii opowiadań Łotrzyki, którzy zebrali w opasłym tomie (ponad 900 stron, 21 twórców) opowieści koncentrujące się wokół bohaterów mających mniejsze lub większe kłopoty z prawem. Niestety, uczciwie trzeba przyznać, że nie wszystkie teksty spełniają oczekiwania, jakie można mieć wobec znanych autorów.
Pierwsze z opowiadań, Czasy są ciężkie dla wszystkich autorstwa Joego Abercrombiego, to perełka, która w błyskotliwy sposób otwiera antologię i potrafi zaostrzyć apetyty na resztę tekstów. W ponurym, niebezpiecznym mieście Sipani, w labiryntach ulic i zaułków śledzimy zmagania pochodzących z półświatka osobników, którzy zrobią wszystko, by przejąć pewien fant. Akcja pędzi na łeb, na szyję, bohaterowie są plastyczni, intryga ciekawa. Abercrombie jest pomysłowy, więc ani przez chwilę nie odczuwamy znużenia.
Innym opowiadaniem, które zwraca uwagę osobliwym klimatem i fantastycznie wykreowanym światem przedstawionym, jest Tawny Petticoats Michaela Swanwicka. Czytamy o alternatywnej wersji Nowego Orleanu, gdzie na każdym kroku napotykamy prawdziwe bestiarium różnego rodzaju istot, wśród których nie brakuje między innymi klasycznych żywych trupów. W tej rzeczywistości swojej szansy na łatwy pieniądz szukają dwaj oszuści… Świat jest na tyle sugestywny i bogaty, że możemy żałować, iż Tawny Petticoats to tylko opowiadanie, nie zaś zalążek czegoś większego.
Z kolei Garth Nix, australijski autor zgrabnie łączący literaturę dla młodzieży z inteligentną fantasy, proponuje nam opowiadanie pt. Transport posążków. To błyskotliwa, ocierająca się o baśń opowieść o sir Herewardzie – błędnym rycerzu – i jego pomocniku, niezwykłym sędziwym czarodzieju. Całość, mimo że jest odrobinę przewidywalna, to zabawna przygodowa historia, która może w pełni usatysfakcjonować czytelników.
Karawana donikąd autorstwa Phyllis Eisenstein to nie tylko niezwykle sugestywna wizja ocierająca się o fantasy, ale nade wszystko przepięknie napisany tekst, który potrafi oczarować odbiorcę. Przedzieramy się przez pustynię wraz z minstrelem Alarykiem, jego oczami przyglądamy się mnożącym się mirażom, jakie zmęczonemu wędrowcowi funduje rozgrzane powietrze. Atmosfera z czasem gęstnieje, a pustynia pokazuje swoje nie do końca przyjazne oblicze…
Łotrzyki niestety potwierdzają pewną regułę dotyczącą antologii tematycznych – teksty są nierówne, czujemy, że obok opowiadań doskonałych, trzymających w napięciu lub budujących niezwykłą atmosferę, musimy przeczołgać się przez kilka utworów daleko słabszych, nudnych, wtórnych lub po prostu z różnych przyczyn nieudanych. Do takich niestety należy zamykający tom Królewski łotrzyk lub królewski brat autorstwa samego Martina. Ci, którzy nie załapali się na falę zachwytu Grą o tron, uznają ten tekst za klasyczny przykład odcinania kuponów. Z rzadka wzbogacona partiami dialogowymi, naszpikowana datami i trudnymi do wymówienia nazwiskami opowieść nuży po pierwszych stronach. Wielbiciele Martina być może już zacierają ręce, ale piszący te słowa do nich nie należy…
W Zobaczyć Tyr i przeżyć Steven Saylor stara się rzucić na nas czar, jaki zazwyczaj roztaczają opowieści o starożytności. Antyczne miasto, opary tajemnicy, jakiś pomysł – to wszystko w rękach autora rozpada się jak zaprawa murarska, w której zabrakło cementu. Saylor przedobrzył – zbyt wiele atrakcyjnych skądinąd elementów tekstu zdaje się do siebie nie pasować, a opowiadanie odbiera się jako pisane na siłę.
W inną stronę poszedł David W. Ball. Jego Proweniencja jest historią pewnego podstarzałego handlarza dziełami sztuki, który wpada na trop zaginionego w czasie drugiej wojny światowej „pięknego i przeklętego” obrazu. Czytamy o fałszerstwach płócien, o złych nazistach, ale tak naprawdę opowieść najprawdopodobniej pozostawi czytelnika niespecjalnie wzruszonym. No, chyba że jest on miłośnikiem talentu Caravaggia.
Zmierzając w kierunku podsumowania, należy podkreślić, że nie jest to antologia zła. Może oszałamiać bogactwem stylów, światów przedstawionych, wizji – od niemal baśniowych po bardziej realistyczne. Ma swoje „momenty”, gdy porywa nas duch opowieści i zamyka w swoim niezwykłym świecie. Wzruszamy się, drżymy z emocji lub po prostu dobrze się bawimy, czytając co bardziej udane realizacje wyjściowego pomysłu całej książki. Niestety, zdarzają się też wcale liczne teksty, które kwitujemy wzruszeniem ramion lub przewracamy strony z narastającą irytacją. Lektura Łotrzyków przypomina podróż pociągiem – raz cieszymy się pięknym krajobrazem, raz odwracamy wzrok na widok zaniedbanych przedmieść.
Recenzja pierwotnie ukazała się na łamach "Fantasty." O tutaj
Komentarze
Prześlij komentarz