Nic nowego pod słońcami, czyli "Ramię Perseusza" Dębskiego

O czym tu dumać, patrząc w kosmos, obserwując dynamiczny rozwój nauki i technologii, mając przy okazji świadomość historii gatunku, od ponad stu lat oferującego czytelnikom literackie wizje przyszłości? Jak to jest być dzisiaj twórcą science fiction, który musi zmierzyć się z problemem ogromnego dziedzictwa fantastyki? Ciężar konwencji, ograniczona przecież liczba motywów, archetypiczne rozwiązania i bohaterowie chyba bardziej krępują twórcę, niż pozwalają wierzyć w wieczną świeżość gatunku. Łatwiej dziś chyba znaleźć dzieła, które w (powiedzmy) postmodernistyczny sposób żonglować będą ogranymi motywami, puszczać oko w kierunku czytelnika, parodiując schematy, niż doszukać się we współczesnych tekstach fantastycznych autentycznie nowatorskich rozwiązań. Oczywiście pomiędzy dziełami szukającymi nowych dróg a tymi kalkującymi klasykę gatunku znajdują się książki uczciwie stawiające sprawę – nie starają się wyważać otwartych dawno temu drzwi, ale przechodzą przez nie swobodnym, pewnym krokiem. Taką książką jest właśnie Ramię Perseusza: Z głębokości Rafała Dębskiego, trzecia powieść tego autora, która ukazała się w serii „Horyzonty zdarzeń.”

Z arsenału motywów fantastyki naukowej Dębski wyciągnął jeden z najbardziej rozpoznawalnych – spotkanie człowieka z obcą formą życia. Doskonale wiemy, że na różne sposoby można rozstawić figury na tej planszy – człowiek może paść ofiarą obcego, obcy może paść ofiarą człowieka, można też pozwolić im na próbę nawiązania jakiejś nici wątłego porozumienia. Autor wybrał trzecie rozwiązanie i sprytnie poprowadził fabułę powieści.


Znajdujemy się na planecie, na której ląduje ekspedycja naukowo-badawcza. Jej celem jest nie tyle poszerzenie ludzkiej wiedzy o wszechświecie, ile raczej odnalezienie kolejnego świata, który może zostać ograbiony z surowców. Złożona z naukowców i żołnierzy wyprawa jest targana wewnętrznymi konfliktami. Zbyt długie przebywanie w przestrzeni odbija się na psychice ludzi, którzy bez przerwy skaczą sobie do oczu, szukają pretekstu do wszczęcia kolejnej awantury lub najzwyczajniej są już zmęczeni wojskowym drylem. Tę samą planetę odkrywają obcy, również widzący w niej źródło zasobów substancji niezbędnej dla przetrwania ich cywilizacji.

Dębski w sprawiedliwy sposób rozdziela swoją uwagę i raz skupia się na przedstawicielach własnego gatunku, a raz oddaje głos obcym. Te same wydarzenia, których świadkami lub sprawcami są oba rodzaje istot, odbierane i interpretowane są na dwa różne sposoby. Ziemianie, rzecz oczywista, wszystko mierzą swoją miarką i nie przychodzi im łatwo oderwać się od kategorii poznawczych, które ukształtowały się w nich za sprawą takich a nie innych uwarunkowań. Toteż widząc przybyszów z gwiazd (niezbyt pociągających fizycznie, dodajmy), nie są w stanie wzbudzić w sobie fascynacji, bliżej im do obrzydzenia lub w najlepszym razie poczucia dyskomfortu. Sami obcy nie pozostają dłużni – oni również dostrzegają w nas egzotyczne, pozbawione gracji istoty, których kierują się niezrozumiałymi pobudkami.

Partie powieści, w których pisarz oddaje głos obcym, gatunkowi pochodzącemu z głębin kosmosu, stanowią najmocniejsze punkty dzieła. Podziwiać można nakład pracy i trud, by w szczegółowy, niemal mimetyczny sposób opisać obcość, która charakteryzuje przybyszów na niemal każdym poziomie ich istnienia. Autor zarysowuje stosunki społeczne, kreśli skomplikowaną strukturę zależności pomiędzy poszczególnymi przedstawicielami obcej cywilizacji, opisuje wierzenia, pochyla się nad marzeniami i fobiami, dotyka spraw drażliwych i wstydliwych. Na szczęście nie zaserwował wykładu na temat obcej cywilizacji, nie zasypał odbiorców lawiną wymyślnych i odpowiednio niezwykłych treści. Zdecydowana większość informacji pojawia się wraz z rozwijającą się fabułą, niemal przy okazji opisywania jednego z przybyszów, który staje się dla czytelników kimś w rodzaju przewodnika po nie-ludzkiej rzeczywistości.

Jesteśmy w stanie nawet go polubić – ten ambitny i bystry, naiwnie wierzący w możliwość awansu na wyższe piętro społeczności, traktowany instrumentalnie przez ważniejszych od siebie badacz planety może budzić ciepłe uczucia. Czyżby Dębski, niejako wbrew zadeklarowanemu wyraźnie przekonaniu, że gatunek, który człowiek odkryje wśród gwiazd, będzie całkowicie od homo sapiens odmienny, zakładał, że w kosmosie niektóre rzeczy się nie zmieniają? Że silniejsi zawsze wykorzystują słabszych? Że zasługi podwładnych zawsze przypiszą sobie przełożeni i to na nich spłynie cały splendor? A więc może Ramię Perseusza: Z głębokości to opowieść o tym, że nic nowego pod słońcami nigdy się nie wydarzy? Lubię w ten sposób myśleć o tej książce.

Nieco gorzej sprawy się mają z „ludzką” częścią powieści. Większość scen, których bohaterami są żołnierze lub naukowcy, buzuje negatywnymi emocjami. Postacie najczęściej na siebie krzyczą, obrażają się, kpią z siebie, z czasem dochodzi do rękoczynów… Miałem wrażenie, że Dębski czuł przymus ciągłego stymulowania swoich bohaterów, by ci wiecznie chodzili podminowani, a większość interakcji pomiędzy nimi kończyła się spektakularną awanturą lub wymianą złośliwości. Piszącego te słowa męczy już niewiara współczesnych autorów fantastyki, którzy nie wiedzieć czemu zakładają, że im głośniej postacie wrzeszczą, im więcej wyrzucą z siebie inwektyw, im dosadniejszy żart z siebie wyplują (vide „Orzeł biały” Przybyłka), tym książka będzie atrakcyjniejsza.

Mimo powyższych zastrzeżeń, Ramię Perseusza: Z głębokości to jednak dobra powieść, która w bardzo przyzwoity sposób kontynuuje tradycje gatunku. Dębski nie jest rewolucjonistą konwencji ani nie w głowie mu rewidowanie osiągnięć fantastyki. On po prostu spokojnie uprawia swój fantastyczny ogródek, a czytelnicy dobrze na tym wychodzą.

Recenzja pierwotnie ukazała się o tutaj Fantasta.pl

Komentarze

  1. Brzmi jak porządne sf z moim ulubionym motywem pierwszego kontaktu - muszę się zapoznać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra książka. Ameryki nie odkrywa, ale przyjemnie się płynie.

      Usuń
  2. Będzie dużo przytakiwania - też lubię motyw kontaktu i też mnie irytuje wspomniana moda na inwektywizację opowieści. Do pewnego stopnia taka dosadność bywa ciekawym dodatkiem, ale łatwo przedobrzyć.

    A tak z ciekawości i w temacie kontaktu - czy pan Autor czytał główną serię o Enderze Carda?

    Pożeracz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Carda czytałem, ale nie powiem, by mnie zachwycił. Raczej z obowiązku, bo szybko jakoś straciłem zapał. Niemniej znam,cenię, ale nie lubię.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty