"aragez mokwózaksw werbW" akciD apilihP

Wyobraź sobie - czujesz ciężar w żołądku, idziesz do kuchni, siadasz nad pustym talerzem, pokarm przeciska się przez przełyk, w ustach obracasz kawałki jedzenia, by po chwili wypluć parujący obiad.

Apetyczne? Tak zapewne wyglądałyby nasze przygody z jedzeniem w świecie, w którym czas nagle zaczął płynąć wstecz.



Philip Dick pisząc "Wbrew wskazówkom zegara" poddał czytelników presji przedziwnej wizji, która każdorazowo leży u podstaw wielkich utworów science-fiction. Jednak nie jestem pewny, czy Autor udźwignął temat cofającego się czasu, gdyż pomysł ten wydaje się być zbyt holistyczny.

Ktoś inny (bardziej skupiony, lubiący zegarmistrzowską dłubaninę pisarz) mógłby roztoczyć przed nami olśniewającą, a jednoczesnie paradoksalną, wewnętrznie sprzeczną wizję. Jednak Dick to jeden z najbardziej rozrzutnych (lub hojnych) twórców. Pomysły, jakie rozsiewa od niechcenia na przestrzeni jednej powieści, mogłyby z powodzeniem zapłodnić kilku mniej kreatywnych rzemieślników. Ale, come on, to Dick. On rozrzuca płonące zapałki i nie patrzy, czy gdzieś wybucha pożar.

Tak więc świat przedstawiony powieści jest zbyt dziurawy, zbyt wiele przecieka przez palce Autora. Z ołówkiem w ręku można wyłapywać kolejne nieścisłości. Umarli budzą się w trumnach, młodnieją, by jako niemowlęta trafić do gotowych przyjąć ich macic. Książki znikają, by zamienić się w rękopisy, które autorzy muszą osobiście zniszczyć w gmachu Centralnej Biblioteki.

Cały, dający nieprawdopodobne możliwości, pomysł został nonszlancko naszkicowany w tle. A fabuła? Typowa Dickowska plątanina namiętności spalających naiwniaków, kobiet fatalnych, dywagacji teologicznych, gorzkiego humoru i nieprzewidywalnych intryg.


Dick w stanie czystym, choć w stanach średnich...

...tak mógłbym napisać, a recenzja okazałaby się skutecznym straszakiem dla fanów science-fiction. Jednak pozostaje coś, co od zawsze odróżniało Dicka od całej reszty - nieuchwytna, rozlewająca się od pierwszej do ostatniej strony melancholia, smutek, poczucie przegranej... Wystarczy nadmienić, że główny bohater traci najbliższych, nie ratuje życia komuś, kto mógłby odmienić oblicze ziemi, tej ziemi...

Wszystko się sypie. Nie ma happy endu. Nikt nie odjeżdża w stronę zachodzącego słońca...

I własnie dlatego Dick to kapitalny kronikarz świata istniejącego na granicy rozpadu, osunięcia się w otchłań entropii. Autor dostaje zadyszki, gdy stara się zbudować spójny wszechświat. Jednak gdy rzeczywistość zaczyna się kruszyć, Dick rozwija skrzydła.

Jeszcze jedno - Autor dokonuje rzeczy nieprawdopodobnej - tworząc kompletnie absurdalne reguły gry, nie mamy ani chwilę wrażenia, że chodzi tu o jakieś mrugnięcia okiem, alegorie, groteskę lub cudzysłów.

To wszystko jest na serio, więc przygnębia w dwójnasób...

(Czy ktoś używa jeszcze tego określenia?)

Komentarze

  1. Koniecznie, ale to koniecznie przeczytaj 'Strzałę czasu' Martina Amisa.

    Wesołych Świat:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agato, już mam "Strzałę..." w swoim zasięgu, ale tymczasem walczę z Balzakiem.

      Sciskam!

      Usuń
  2. Kolego, dziękuję najserdeczniej...

    OdpowiedzUsuń
  3. Polecam biografię Dicka napisaną przez Lawrence'a Sutina "Boże inwazje Philipa K. Dicka". Chętnie przeczytam na Twoim blogu inne recenzje książek PKD. Pozdrawiam. Zbyszek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biografię znam - cenna rzecz dla fana. Z książkami Dicka będzie (teoretycznie) problem, bo prawie wszystkie przeczytałem, a wolę dłubać omówienia "na gorąco."

      Ale postaram się wrócić do czegoś w najbliższym czasie.

      pzdr

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty