Pierwszorzędnie drugorzędny, czyli "Wyspa Petersena" Zegalskiego


Na ten zbiór opowiadań trafiłem całkowicie przypadkowo – wpadł mi w ręce w lokalnej bibliotece, gdzie na półce z napisem FANTASTYKA zbierał kurz i nie wyglądało, by ktokolwiek przede mną sięgnął po "Wyspę Petersena."

Przyznaję, że pierwszy utwór mógł być irytujący – autor opisuje pisarza cierpiącego na uwiąd sił twórczych i robota, który jest jego służącym(?), lokajem(?). Oho, myślę sobie, najgorsze, co może mnie spotkać, to robienie sobie kabaretu z konwencji science-fiction. Nienawidzę tego. Całym sercem gardzę. Tym bardziej, że robot imieniem Katody ma całkiem cięty język i wciąż się wykłóca ze swoim pryncypałem. 

Aleksander hrabia Fredro wziął się za pisanie fantastyki, myślę sobie i już mam książkę odłożyć, gdy nagle trafiam na pointę – niespodziewaną, przewrotną, metaliteracką (nie zdradzam szczegółów), która kazała mi dać kolejną szansę autorowi.

Zegalski szansę tę wykorzystał. Niemal każdy z zebranych tekstów kończy się szybką, celną pointą. Nic nie dryfuje w ocenie sugestii, domysłów, tajemnicy. Autor doskonale panuje nad materią i nie mnoży niepotrzebnych, zaciemniających obraz konwencji detali, symboli, niedopowiedzeń. Szybka ekspozycja, rosnące napięcie, punkt kulminacyjny, pointa. Klasyczny, niemal uświęcony tradycją rozkład treści.

Sama treść bywa uroczo staroświecka. Autor mnoży stylizowane na „język przyszłości” imiona bohaterów, posługuje się klasycznymi rekwizytami i rozstrzygnięciami. Każde postaciom spotykać się z Obcymi, majstrować przy niebezpiecznych wynalazkach, wędrować w nieskończonym kosmosie, szukając drogi do macierzystej planety. Myśleć o człowieczeństwie na tle pustki wszechświata. Wprowadza w ruch roboty, które raz ślepo podejmują się swoich zadań, innym razem zdumiewająco blisko im do ludzi. Garść parapsychologii, ułamek teorii rodem ze stajni von Danikena. 

Wszystko to znamy. Dziś już nikt tak nie pisze, a nawet w latach 70, gdy ukazała się „Wyspa Petersena”, oswojone już były niemal wszystkie użyte przez Autora rozwiązania, gadżety, problemy. Nic nie może nas zaskoczyć, więc możemy czerpać autentyczną satysfakcję z faktu obcowania z idealną realizacją postulatów gatunku.

Wszystko po bożemu w starym dobrym s-f


Nic tu nie jest za mądre, przekombinowane, mające pretensje do zamykania wielkich idei w skromnych warunkach konwencji science-fiction. Mamy świetny warsztat, przezroczysty język, kilkanaście uroczych, klasycznych tekstów i... to wszystko.

Nie szukam niczego więcej na tej półce w mojej lokalne bibliotece.

Komentarze

Popularne posty