Świat baaardzo nieistniejący, czyli "Gorąca linia z Wężownika" Varleya

„Gorąca linia z Wężownika” to czystej postaci literatura rozrywkowa. Lunapark science-fiction, który niekoniecznie musi posiadać drugie dno i głębokie humanistyczne przesłanie. Nie musi i bardzo dobrze.

Niektórzy czytelnicy s-f uwielbiają być zrzucani bez spadochronu na terytorium całkowicie obcego świata przedstawionego. Paszcza baaaardzo odległej przyszłości lub cholernie dalekiej planety zamyka się nad nimi, a oni muszą się sporo napocić, by zrozumieć logikę miejsca, w jakim się znaleźli. Krajobrazy, miasta, wygląd, reguły społeczeństw, historia przyszłości... Wszystkiego muszą nauczyć się od nowa i czasem zadanie to bywa naprawdę trudne.

Pal sześć, gdy autor jest świetnym rzemieślnikiem i potrafi sugestywnie, ale nie nadużywając cierpliwości odbiorców, odmalować OBCOŚĆ. To cholernie trudne, gdy sobie pomyślimy na serio o czymś, czego (jeszcze) nie ma i mamy z tego zdać relację. Dużo gorzej, gdy autor ma wizję, ale ubiera ją w słowa pokracznie, nie bierze pod uwagę ograniczeń języka, w którym brakuje z oczywistych względów odpowiedników tego, co podyktowała mu wyobraźnia. Czytelnik męczy się i męczy, aż w końcu poluje tylko na same dialogi, by mieć chociaż chwilę spokoju i wrażenie, że panuje nad tekstem.

John Varley, autor "Gorącej linii z Wężownika", doskonale wywiązał się z roli przewodnika po świecie bardzo nieistniejącym.



Rok 2050. Układ Słoneczny odwiedzają niemiło nastawieni Obcy, którzy szukają na Ziemi śladów inteligentnego życia. Na nieszczęście dla nas samych, wg kryteriów przyjmowanych przez nieproszonych gości, inteligentni nie jesteśmy i w odróżnieniu od delfinów i wielorybów, nie ma co z nami rozmawiać. Obcy demolują Ziemię, a resztki rodzaju ludzkiego osiedlają się w odmętach Układu Słonecznego.

Ale to tylko preludium – akcja książki dzieje się około pięciuset lat później, gdy… cóż, przytoczenie całej listy pomysłów, którymi zasypuje nas Varley, wydaje się być niemożliwe. Wybujała, niemal barokowa wizja, roztacza się, przytłaczając czytelnika mnogością szczegółów, które jednak nie nadużywają jego możliwości percepcji. Wszystko wprowadzane jest do tego stopnia umiejętnie, że nie odczuwamy zamaszystych gestów Varleya jako zbyt inwazyjnych, drapieżnych.

Inżynieria genetyczna, podróże międzygwiezdne, klonowanie, wszczepianie pamięci, która u Varleya staje się bramą do swoiście rozumianej nieśmiertelności; z odmętów kosmosu w kierunku Ziemi płynie szeroki strumień informacji (tytułowa „gorąca linia”) wykorzystywany przez przypadkowych słuchaczy do popychania rozproszonej ludzkości na drodze postępu. Z czasem okazuje się, że nie ma nic za darmo i za podsłuchiwane informacje należy uregulować należność...

W tej całej zamieci pomysłów dzielnie porusza się główna bohaterka, Lila, wyjęta spod prawa renegatka, która na usługach potężnego mocodawcy staje się bohaterką iście bizantyjskiej intrygi.

Powieść trzyma formę nawet po 30 latach od swojej premiery. Nie zestarzały się wizje modyfikacji biologicznych, które pozwalają dowolnie zmieniać płeć, egzystować w próżni kosmicznej lub doznawać nieludzkich wręcz rozkoszy erotycznych. Sama fabuła, mimo meandrów i epizodów prowadzących pozornie donikąd, jest czytelna i daje sporo satysfakcji osadzenie jej w świecie, z którego wyparowało wszystko, co swojskie i przewidywalne.

Komentarze

Popularne posty