Do przodu na ręcznym, czyli "Marcjanna i aniołowie" Zimniaka
Jednym z nielicznych internetowych śladów istnienia powieści
Andrzeja Zimniaka pt. "Marcjanna i aniołowie", jest dość lakoniczna i
uroczo spontaniczna wypowiedz użytkowniczki portalu Lubimy Czytać. Niejaka
Serir pisze tak: „Podejrzewam, że jakbym się upiła, to chyba lepsze głupoty by
mi wyszły na papierze, niż ta cała Marcjanna.”
I choć jest to może nieco krzywdząca opinia, coś jest na
rzeczy, bowiem tekst tej wydanej w 1989 roku powieści rzeczywiście jest dość
oryginalny i czasem wydaje się, ze nie tylko trzeba było kilku głębszych, by
ten utwór napisać, ale potrzeba tez czegoś równie silnego, by przebić się przez
dziwaczny, irytujący, momentami nudny, a czasem hipnotyzujący tekst.
Już sam zarys fabuły daje niezłe pojęcie o tym, czego możemy
się spodziewać. Główny bohater, Arystidas Grey (dość popularne nazwisko w
polskiej powieści science-fiction, dziś zawłaszczone przez pseudopornograficzne
wynurzenia dla nimfomanek-gawędziarek), zostaje wyprowadzony z domu przez
wszechwładne służby specjalne, by wraz z grupą innych nieszczęśników zostać
zaangażowanym w tajemniczą kosmiczną misję. Bohaterowie lądują na planecie
Kariatyda, którą mają spenetrować.
I wszystko byłoby jak Pan Bóg przykazał, gdyby nie fakt, że
3/4 bohaterów dość malowniczo ginie przy próbie lądowania, a ocalała dwójka
(Grey i Vivaldi, tak, tak jak ten skrzypek.) trafia raz za razem do dziwacznych
równoległych światów - raz do głębokiego, obrzydliwego średniowiecza, inny
razem do fantasmagorycznego świata przyszłości.
Nie tak dziwne jak powieść Zimniaka... |
Powieść kończy się niczym. Urywa się, zataczając kolo,
wracając do punktu wyjścia.
Cóż, trafił się Zimniakowi całkiem niezły koncept. Kariatyda
to tak naprawdę ogród zoologiczny, który założyli Obcy, by przyglądać się
ludziom na rożnych etapach ewolucji. ZOO rozłożone w czasie. Jego mieszkańcy
nieświadomi tego faktu - to brzmi intrygująco, ale…
No właśnie - znów muszę wytknąć starej polskiej fantastyce
jeden z jej najcięższych grzechów. Akcja nie może tak po prostu iść przed
siebie. Nie, to by było za proste. Autorzy MUSZĄ uraczyć nas męczącymi
retardacjami. Obszernymi partiami nudnych, rozwlekłych i niesamowicie zbędnych
rozważań o pryncypiach. O wartościach, człowieczeństwie, prawdzie, kłamstwie,
poświęceniu i odwadze.
Oczywiście są to tematy często poruszane przez literaturę
fantastyczno-naukową, ale, na Jowisza! nie w samym sercu krzątaniny, gdy na
bohaterów czyha cala wataha Obcych, lasery zrywają czapki z głów, a wehikuł
czasu rzuca postaciami na lewo i prawo. Nie, na to nie ma mojej zgody. To moim
skromnym zdaniem instrumentalizacja gatunku, który W DRUGIEJ KOLEJNOŚCI służy
noszeniu cięższych ładunków - filozofii i ideologii.
Zimniak wyraźnie i klasycznie przedobrzył. Zamykać swoją
drogą doskonały koncept w bezbarwnej otoczce filozoficznej paplaniny to rzadka
umiejętność. Barwna przygodowa warstwa i plastyczna wizja, której autor nie
pozwolił się rozwinąć. To próba włączenia do ruchu samochodu, któremu
zaciągnięto hamulec ręczny.
O rany, czytałam to. Ale pamiętam, ze czytałam, tylko przez to dziwne imię w tytule, nic innego mi w pamięci nie zostało. Z tego, co widzę, dużo nie straciłam.
OdpowiedzUsuńZaiste... niewiele tu jest do zapamiętania.
Usuńpzdr